Trzydziestoletni Janek Pradera przybywa do wsi Bobrowice, gdzie najmuje się do pracy przy wyrębie lasu. Nie kierują nim motywy czysto zarobkowe – chce uciec od zgiełku miasta, i rozprawić się z kilkoma dręczącymi go demonami. Będzie to starcie na śmierć i życie, z czego sam dobrze zdaje sobie sprawę.
Bardzo istotnym wątkiem powieści jest miłość bohatera do kobiety, którą nazywa poetycko (i zarazem tajemniczo) Gałązką Jabłoni. Narrator z lubością snuje wewnętrzne monologi skierowane do swej ukochanej – wspomina spędzane z nią chwile, deklaruje wierność, wyraża podziw, pragnienie ponownego połączenia się z nią. Osoba ta nigdy nie pojawia się w powieści bezpośrednio, i chwilami można mieć wątpliwości co do tego, czy istnieje naprawdę, czy też jest tylko wytworem bujnej fantazji Pradery, rozgorączkowanej tęsknotą za idealną kobietą.
Nie przypadkowo Pradera podejmuje się tak ciężkiej pracy, w towarzystwie ludzi o dużo prostszej od jego mentalności. W jego zainteresowaniu ich życiem dopatrywać można się badawczej ciekawości człowieka, który chciałby z tej prostoty duchowej uszczknąć coś dla siebie, nauczyć się jej choć trochę. Sztuka ta w jakimś stopniu mu się udaje – mimo swej ogromnej wrażliwości Pradera bez trudu asymiluje się z prostymi robotnikami – ramię w ramię pracuje z nimi przy wyrębie lasu, a kiedy przychodzi odłożyć siekierę, chętnie spotyka się z nimi przy wódce. Ze strony na stronę coraz bardziej dochodzi jednak do czytelnika fakt, że przepaść pomiędzy nimi jest nie do zasypania, że co najwyżej możliwe jest przerzucenie pomiędzy nimi wąskiej kładki – co najlepiej uwidacznia się podczas rozmowy Pradery z Michałem Kątnym, jedynym na zrębie człowiekiem o bardzo zbliżonej do niego konstrukcji psychicznej.
Nie tylko potrzeba naprostowania ducha sprowadza Praderę do leśnej głuszy. Pewne wzmianki w tekście wskazują na to, że czyni to, by nie przepaść dla całego świata w nazbyt dla niego wygodnym kokonie obopólnej miłości partnerskiej, oraz że choć kocha ponad życie pojedynczego człowieka, to właśnie samotność wyczula jego wrodzoną wrażliwość na przejawy piękna natury, sprawy ogólnoludzkie oraz kwestie natury duchowej. Z tego też powodu tylko w samotności może uzyskać odpowiedzi na kilka nurtujących go pytań – i wykorzystać w przyszłości tę wiedzę, by móc otoczyć swoją ukochaną głębszą opieką.
Bohatera Siekierezady raz na jakiś czas spowija – wyzierając zewsząd – dziwaczna mgła. Zawiesina osacza go, paraliżuje jego zdolność myślenia, wręcz rozwiewa w sobie jego istnienie. Czym jest ta niezwykła siła? Czyżby była to pokusa popełnienia samobójstwa? A może to nawał rozmaitych lęków – tych przyziemnych i metafizycznych, lub krańcowe wyczerpanie penetrowaniem dziedzin niedostępnym większości ludziom? Pradera wymienia mgłę tą mgłę jako jeden z powodów tymczasowego rozstania z ukochaną – chce stawić czoła tej sile w samotności, nie zadręczać swą walką i zmęczeniem Gałązki Jabłoni, móc powrócić do niej jako zwycięzca.
Prawdopodobnie to właśnie Siekierezada jest najniezwyklejszym językowo typowo prozatorskim utworem Edwarda Stachury. Autor miesza eleganckie poezjowanie z mową typową dla prostych ludzi oraz wyrazami występującymi w ich hermetycznym środowisku. Nagina i łamie o pióro zasady gramatyki, czasami wychodząc z takich prób jako wirtuoz, czasami – jako grafoman. Bywa, że zdania ciągną się przez połowę strony, że narracja przechodzi w strumień świadomości, przy czym nie zawsze cechuje je płynność.
Wrażliwość jawi się w Siekierezadzie jako dar niebios, który – choć pożądany przez człowieka – okazuje się być szczęściem ponad ludzką miarę. Jest niby pałac z oknami wychodzącymi na wszystkie najwspanialsze i najstraszliwsze widoki świata, a przy tym skazany na zawalenie się – prędzej czy później – pod własnym ciężarem. Nie sposób nie żałować losu Pradery (który jest alter ego samego Stachury), ale i nie sposób nie delektować się unikatową perspektywą, z której relacjonuje swoją obecność w świecie.
Ocena: 8/10 (rewelacyjna)
***
Okładka: C&T.