XXIII

Minęły już prawie 3 miesiące, odkąd Rosja dokonała zbrodniczej inwazji na Ukrainę. Od tego czasu każdy dzień przynosi kolejne wieści o stratach w ludności cywilnej i żołnierzach, bombardowaniach, obrazy zniszczenia. Wszystko to napawa smutkiem, szokiem i przerażeniem. Pokój, który wszyscy uważaliśmy za coś równie oczywistego, jak powietrze albo dostęp do wody pitnej, nagle okazał się być czymś niezwykle kruchym. Bardzo dziwnie jest mi patrzeć w pogodne, błękitne niebo, wyobrażając sobie, że tuż za naszą granicą przemykają przez nie pociski rakietowe i odrzutowce, niosące śmierć i zniszczenie niewinnym ludziom. Dzisiaj wiem też bardziej niż kiedykolwiek, że za jakiś czas mogą pojawić się również nade mną.

Już od ponad 10 lat byłem zdania, że człowiek o osobowości takiej jak Putin nie mógłby dożyć swoich dni bez podjęcia próby zapisania się jakoś złotymi zgłoskami w historii Rosji (oczywiście, historii pełnej wypaczeń). Próba podbicia Ukrainy ma moim skromnym zdaniem służyć przede wszystkim wzmocnieniu wizerunku i pozycji tego supermocarstwa oraz uwiecznienia imienia jego pana i władcy. Koszty tego makabrycznego absurdu poniosą (poza ofiarami po stronie Ukraińskiej) przede wszystkim zwykli Rosjanie. Mordercze sankcje gospodarcze obniżą ich i tak niski poziom życia, a izolacja międzynarodowa sprawi, że ten gigantyczny kraj zacznie przeistaczać się w większą wersję Korei Północnej.

Jest to więc wojna jednego, pogrążonego w megalomanii, obłąkanego człowieka i jego niewielkiej świty. Dlatego szkoda mi nie tylko Ukraińców, ale i tych Rosjan, którzy albo zostali zmuszeni do walki nie widząc w niej sensu, albo robią to z zapałem, bo dali wiarę Kremlowskiej propagandzie. Oczywiście, nieświadomość polityczna agresorów albo ich niechęć do walki nie zmienia faktu: jako najeźdźcy powinni zostać przez Ukraińców wybici do ostatniej nogi przy użyciu wszelkich dostępnych środków. Napadnięty ma święte prawo do obrony. Każda strata po stronie Rosyjskiej napawa mnie więc radością, ale jest to radość gorzka, działająca na zasadzie ”Dzieje się tragicznie źle, ale całe szczęście, że nie supertragicznie”. Co ciekawe, potęga rosyjskiej armii okazała się mitem, który prysł jak bańka mydlana. Co z tego, że kraj ten dysponuje masą żołnierzy, skoro brak im przeszkolenia, a ich morale są tak niskie, że często dezerterują z pola walki, oddając swoje uzbrojenie w ręce Ukraińców. Ten kolos na glinianych nogach potyka się o własne stopy, dokonując bezsensownych, niemożliwych do oszacowania zniszczeń – i własnej kompromitacji.

Jedni uważają, że NATO powinno powstrzymać się przed bezpośrednim udziałem w walkach z Rosyjskim okupantem, co niemal na pewno doprowadziłoby do eskalacji konfliktu – a może nawet wojny atomowej. Inni, mniej liczni, są zdania, że należy wypowiedzieć Rosji otwartą walkę i doprowadzić do jej upadku bez względu na cenę, jaką przyjdzie nam za to zapłacić. Jest jeszcze trzecia grupa ludzi – taka, która nie wie, co ma o tym wszystkim myśleć. Sam należę właśnie do niej.XXIII (1)Co zrobi NATO, jeśli Rosja zrzuci na Ukrainę bombę atomową – do czego jestem niemal pewien, że w końcu dojdzie, z uwagi na nieporadność, z jaką supermocarstwo przeprowadza swoje ‘’konwencjonalne’’ działania militarne?… I co ja sam chciałbym, żeby zrobiło wtedy NATO? Czy potrafiłbym zaryzykować dobrem swoim i swoich bliskich – garstki osób, które kocham – dla ludzi, których nie znam, choć przecież doskonale wiem, że gdyby los rzucił nas ku sobie, z wieloma z nich moglibyśmy się zaprzyjaźnić? My, maluczcy, nie mamy co prawda w tej kwestii mocy sprawczej – odpowiedź na to pytanie nie pociągnie za sobą zmiany biegu historii – ale chyba wszyscy powinniśmy jej dokonać, żeby dowiedzieć się o sobie czegoś więcej. Historia pokazuje, że nasze ucywilizowanie bardzo często jest tylko pozorne; w chwilach zagrożenia wciąż kierują nami mroczne, zwierzęce instynkty nakazujące nam ochronę samych siebie. Ludzie z wielką łatwością dzielą wtedy siebie na Nas i na Ich. Większość z Nas stawia własne dobro wysoko powyżej Ichniejszego. To równie okrutne co banalne, ale tak właśnie jest. To proste jak uderzenie tasaka w kawałek kiełbasy: pyk – i dzieli się na dwie części.

W ubiegłym miesiącu miała swoją premierę niezwykle ciekawa książka pt. Pozaziemskie oceany. Poszukiwanie życia w głębinach kosmosu autorstwa astrobiologa Kevina Petera Handa. Pozycja wypełnia lukę w literaturze popularnonaukowej na temat możliwości odkrywania życia poza naszą macierzystą planetą i szans, że uda się tego dokonać.

Nie wiadomo dokładnie, jak dokładnie przebiegała ziemska abiogeneza – powstanie życia z materii nieorganicznej. Naukowcy dysponują wprawdzie przekonująco brzmiącymi teoriami, ale wciąż jest w nich wiele znaków zapytania; póki co tego tajemniczego procesu nie udało się też odtworzyć w warunkach laboratoryjnych. Prym wiodą dwa scenariusze (niewykluczające się nawzajem). Pierwszy zakłada, że życie narodziło się na powierzchni Ziemi, przy wielkim udziale światła słonecznego. Druga stawia w roli kolebek życia kominy hydrotermalne – pęknięcia na dnie oceanu, z których wydobywają się strumienie gorącej wody nasyconej substancjami mineralnymi. Choć te formacje znajdują się na głębokościach, na które nie dociera światło słoneczne, w ich bezpośrednim otoczeniu bytuje całe mnóstwo organizmów. Jest to możliwe, ponieważ kominy są wdzięcznym środowiskiem do życia dla bakterii chemosentyzujących – czyli takich, które siły do życia czerpią nie z energii słonecznej, ale związków chemicznych – stanowiących dla tychże większych form życia pożywkę. Nie można wykluczyć – a nawet wydaje się to dość prawdopodobne – że życie oparte na węglu jest w stanie rozpocząć swój bieg właśnie na wskutek chemosyntezy.

Wiele wskazuje na to, że kilka księżyców w naszym układzie słonecznym – m. in. obiegające Jowisza Europa i Ganimedes oraz satelita Saturna, Enceladus – skrywają pod swoją lodową powierzchnią oceany słonej wody. Możliwe też, że są to ciała aktywne geologicznie, i że na ich dnie istnieją kominy hydrotermalne podobne do Ziemskich – a co za tym idzie, że kwitnie na nich życie. Badania, które doprowadziły naukowców do tych śmiałych konkluzji, są opisane w szczegółowy, ale zrozumiały dla laika sposób.

Ostatnie rozdziały książki autor poświęca rozważaniom na temat innych ścieżek biochemicznych, którymi ewentualnie mogłoby rozwijać się życie, zapierającym dech w piersiach fantazjom dotyczącym możliwej specyfiki życia (również inteligentnego) w pozaziemskich oceanach, oraz wyjaśnieniom, na jakie ograniczenia polityczne i ekonomiczne natrafia rozwijająca się nauka. Pomimo wielkiego wsparcia społecznego dla programów poszukiwania życia na lodowych księżycach, mają one dla rządu USA niewielkie znaczenie, ponieważ nie wiążą się z bezpośrednimi korzyściami praktycznymi. Pozostaje mieć nadzieję, że następne sondy kosmiczne wysłane w kierunku tych intrygujących ciał niebieskich pozwolą nam zgłębić kolejne ich tajemnice. Wszystko to wydaje się bardzo obiecujące i warte zachodu.

Moja babcia ma 89 lat. Nie mam najmniejszego pojęcia o tym, czy wie, czym tak naprawdę jest Słońce, Księżyc, gwiazdy na niebie; czy zdaje sobie sprawę z tego, jak mikroskopijna jest Ziemia w porównaniu z bezmiarem widzialnego Wszechświata. Bardzo możliwe, że przeżyła całe życie nie mając o tym wszystkim najmniejszego pojęcia, ba – że kwestie te nie były nawet obiektem jej choćby przelotnych zainteresowań.

To zaskakujące, ale choć od 33 lat mieszkamy razem pod jednym dachem, a kosmos należy do moich największych zainteresowań, nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby podzielić się z nią swoją wiedzą i przemyśleniami. Babcia jest twardą, mocno stąpającą po ziemi kobietą, zahartowaną ciężkim życiem: znojem pracy, osobistymi dramatami i realiami, w których żyła. Pamięta drugą wojnę światową – ucieczki do lasu przed nalotami bombowymi w środku nocy, widok ciała ojca rozstrzelanego przez Niemców; pamięta komunę, transformację ustrojową. Przeżyła (już o 16 lat) swojego męża, wszystkich sześciu braci, a nawet jednego z dorosłych synów. W przeciągu ostatnich 8 lat sama co najmniej 3–krotnie otarła się o śmierć. Mnóstwo chorób, na które cierpi, od pół roku uniemożliwia jej samodzielne poruszanie się, wyłączając sporadyczne wizyty w toalecie. Siłę do znoszenia przeciwności losu Babcia w znacznej mierze czerpała i czerpie z religii oraz wsparcia najbliższej rodziny.

Być może byłoby coś perwersyjnego i niewłaściwego we wtajemniczaniu jej teraz, gdy większość życia ma już za sobą, a jej osobowość i światopogląd od dawien dawna są ustalone, w wielką, kosmiczną perspektywę. Możliwe, że jako osoba praktyczna nie przywiązałaby do nich większej wagi – że nie spędzałaby nawet ułamka swoich długich, bezsennych nocy na kontemplacji naszej ludzkiej małości (co, jak sobie wyobrażam, sam robiłbym namiętnie). Nie można też wykluczyć, że w głębi serca uznałaby moje rewelacje za bajania. Nie byłoby się czemu dziwić; rzeczywistość jest niewiarygodnie złożona i zaskakująca.

1 komentarz do “XXIII

  1. sagula

    Nie są zbadane losy ludzkości, bo wszystko zdarzyć się może. Na świecie nigdy nie zapanuje pokój. Będą ciągłe wojny i przepychanki! Załatwi to klimat i zmiecie ludzkość z powierzchni ziemi!

    Polubione przez 1 osoba

    Odpowiedz

Dodaj komentarz