Choć jestem rasowym pięknoduchem, od czasu do czasu uwielbiam rzucić się w wir roboty i dać sobie mocno w kość – szczególnie pracując przy cięciu drewna na opał. To taki mój żywioł. Kocham zapach żywicy, smrodek rozgrzanego oleju do smarowania łańcucha. Trociny, żółty pył obficie sypiący się z próchna. Nawet drzazgi, gdy któraś wejdzie w palec, sprawiają mi wtedy osobliwą przyjemność. Pewnego dnia po prostu budzę się z myślą, że to ten właśnie dzień, wstaję i idę – czasami nie jedząc nawet śniadania.
Na przestrzeni kilku lat w nagromadziło mi się sporo drewna z rozbiórki rozmaitych konstrukcji – starych desek, bali, płyt wiórowych. Walczyłem więc z drewnianym żywiołem przez cały dzień. Wyszło tego kilkanaście taczek. Drewno tego rodzaju jest mało kaloryczne – daje niewiele energii – ale deseczki łatwiutko rąbie się na mniejsze kawałki, świetne na rozpałkę.
Do roboty przy tego rodzaju surowcu mam lekkiego elektrycznego Stihla – piłę, która mimo swoich dwudziestu lat ani razu nie była w naprawie, nie licząc oczywiście wymiany i regulowania naprężenia łańcucha. Do cięcia grubego drewna kupiliśmy zaś w ubiegłym roku pilarkę Naca o mocy prawie 4 koni mechanicznych. To prawdziwe krówsko – waży ponad 7 kilogramów – i machanie nią (szczególnie, gdy samemu waży się nieco ponad 60 kg) to nie lada wyczyn.
Lubię też rąbać gałęzie. To lekkie, relaksujące zajęcie, które można nazwać pracą tylko wtedy, kiedy panuje nieznośny upał. Stoi człowiek przy pniu, oddziela siekierą mniejsze gałązki od tych dużych, grubszych, sortuje na dwie kupy, a potem rąbie je na małe kawałki. Trzeba tylko uważać, żeby nie zamyślić się za bardzo, bo łatwo można odrąbać sobie palec. Przy dobrze naostrzonej siekierze i zamachu o średniej sile wystarczy jedno nieszczęśliwe pachnięcie.
Największą frajdę sprawia mi jednak rąbanie drewnianych pieńków. Można się wyżyć. Ostra siekiera na długim trzonku (minimum 70 centymetrów), słońce, ja zatankowany do pełna zimną coca-colą (bez tego paliwa ani rusz). Pot, trzask pękającego drewna, pryskające soki. Zmniejszająca się kupa pieńków, rosnąca kupa polan. Słońce, zataczające powoli koło na błękitnym, upstrzonym obłokami niebie. A potem, na sam koniec dnia – prysznic, leżakowanie w bujanym, wiklinowym fotelu i zimne piwo (ostatnimi czasy rozsmakowałem się w lekkim browarze Tyskie palone – niecałe 3% alkoholu i wspaniały, bogaty smak! Polecam.).
Czasami babcia opowiada mi o tym, jak szykowano opał na zimę za dawnych czasów, kiedy nie było pił elektrycznych, krajzeg, itd. Drzewa cięło się na pieńki ręczną piłą nazywaną potocznie twoja-moja (jedna osoba z jednej strony, jedna z drugiej). Zanim podrosłem na tyle, by pozwolono mi posługiwać się pilarką, i ja sam poznałem smak tej staroszkolnej, naprawdę ciężkiej roboty. Co prawda nie w takim stopniu jak dziadkowie – gdzie by tam – ale odrobinkę jednak jej liznąłem.
Jak po każdej zimie – odwykłem od pracy fizycznej. Następnego dnia po pracy czułem się o jakieś 25 lat starszy. Bolał mnie kark, ramiona, całe plecy, krzyż. Zapomniałem już, że mam tyle mięśni. Ale to stan przejściowy; po prostu trzeba się rozruszać, a o to trudno nie będzie, bo roboty czeka mnie sporo.16 maja – a więc na dwa dni przed 100 rocznicą urodzin papieża Jana Pawła II – światło dzienne ujrzał najnowszy film dokumentalny braci Sekielskich pt. Zabawa w chowanego. Podobnie jak wcześniejszy film duetu – porażający Tylko nie mów nikomu – i ta produkcja traktuje o problemie pedofilii w Polskim kościele. Tym razem skupia się na osobie księdza Arkadiusza Hajdasza, jego ofiarach oraz biskupie Edwardzie Janiaku, który tuszował zbrodnie swojego młodszego kolegi po sutannie.
Premiera filmu przysporzyła mnie o szybsze bicie serca. Bałem się emocji, których doświadczę oglądając go – potwornej wprost wściekłości, rozżalenia, wstrętu, gorączkowego pragnienia linczu na oprawcach, itd. Bałem się poczucia bycia brudnym, które towarzyszyło mi przy okazji oglądania poprzedniego filmu Sekielskich, podczas wysłuchiwania o obrzydlistwach, których bezkarnie dopuszczali się duchowni wobec bezbronnych dzieci. Tego, że przez długi czas po jego obejrzeniu nie będę w stanie myśleć o niczym innym. Jak się okazało – bałem się słusznie.
Film jest zrealizowany niezwykle sprawnie. Mamy tutaj wszystko: świetne ujęcia, nastrojową oprawę muzyczną. Najważniejsza jest jednak sama treść, sama historia bohaterów. Historia porażająca, a przecież będąca zaledwie jedną z wielu, które wydarzyły się na przestrzeni dziejów na plebaniach, zakrystiach, itd. – w miejscach, wydawałoby się, najmniej prawdopodobnych.
Wnioski z seansu? Proszę bardzo: Jedni księża molestują dzieci, drudzy tuszują ich zbrodnie, trzeci paplają o tym, że podejmą odpowiednie kroki w celu zaprowadzenia zmian na lepsze – i na tym paplaniu kończą. Czwarci – najmłodsi stażem i najmniejsi pozycją – trzymają gęby na kłódkę, bo tak każe im góra (przykład siostry zakonnej). Jest oczywiście jeszcze piąta grupa, do której zaliczają się duchowni mający odwagę mówić otwarcie o problemie pedofilii w kościele ze szczerą nadzieją, że uda się zmotywować przełożonych do walki z nią, ale z tego, co widzę mediach, to margines, a na dodatek często posługują się przy tym wątpliwej jakości retoryką. Wszyscy oni (z wyjątkiem grupy piątej) na swój sposób plują w twarz szukającym sprawiedliwości ofiarom. Kościół jest instytucją wprost niezrównaną w swej obłudzie, a przy tym – państwem w państwie, zaś jego pracownicy (okrutni, butni i przekonani o swojej bezkarności) stoją wysoko ponad prawem obowiązującym wszystkich zwyczajnych obywateli. Obowiązujące przepisy prawne pozwalają biskupom na protekcję oprawców, na ”karanie” księży pedofilów przenoszeniem ich z parafii do parafii, gdzie dopuszczają się oni kolejnych zbrodni – i tymi samymi brudnymi łapskami, które pakowali do majtek kilkuletnim dzieciom, rozdają komunię świętą, spożywaną potem przez wiernych. Jak bardzo trzeba gardzić wierzącymi, żeby zezwalać zbrodniarzom na takie ich traktowanie?! Jak pokracznym, karykaturalnym trzeba być ”pasterzem”?!
To wstrząsające, ale są ludzie – i jest ich wcale nie mało, o czym najlepiej chyba świadczy te kilka tysięcy łapek w dół pod filmem – święcie przekonani, że wszystko to, co pokazują w swoich produkcjach Sekielscy – to jedna wielka fikcja; że akcja idzie według napisanego wcześniej scenariusza, że występujący w nich ludzie (pokrzywdzeni) to podstawieni aktorzy, itd. Najwyraźniej ci ludzie po prostu nie chcą uwierzyć, że instytucja, pod której opiekę powierzyli swoje dusze, jest tak nikczemna i zakłamana. Kościół zawiódł ich do tego stopnia, że choć prawda sama pcha się do oczu, nie są zdolni dopuścić jej do swej świadomości.
Polski ksiądz stopniowo przestaje jednak być przysłowiową świętą krową. Proces demaskacji obłudy i patologii duchowieństwa rozpoczął się i nic nie jest w stanie go powstrzymać. Wprawdzie nic nie ukoi całkowicie bólu ofiar zboczeńców w sutannach – bólu, z którym musiały zmagać się w skrytości przez całe swoje życie – ale świat ciągle jeszcze może oddać im sprawiedliwość – uznać ich krzywdy i potępić ich oprawców – oraz wymusić siłą zaprowadzenie zmian, które w przyszłości uchronią od cierpienia innych niewinnych ludzi. W chwili, gdy piszę te słowa – trzy dni po premierze filmu – wyświetlono go niemal 5 milionów razy. Głęboko wierzę, że jego oglądalność przełoży się na presję społeczną wobec władzy i kościoła, i że presja ta wymusi zmiany. Będzie to długotrwały proces… Ale najważniejsze, że wreszcie się zaczął.
Następny film Sekielskich ma traktować o roli Jana Pawła II w tuszowaniu skandali pedofilskich z udziałem osób duchownych. Najwyższy już czas, żeby obudzić ludzi ślepo zapatrzonych w papieża Polaka ze słodkiego, mokrego snu o jego nieskazitelności (i nieskazitelności jego rodziców – ruszył właśnie proces ich beatyfikacji. Jego inicjatorzy twierdzą, że gdyby przyszły papież nie dorastał w atmosferze świętości, to sam by świętym nie został. Idąc tą logiką, niedługo trzeba będzie również beatyfikować dziadków Papieża Polaka, bo przecież gdyby nie wychowali należycie jego rodziców… itd. Itp.).
Zarówno realizatorom projektu, jak i ofiarom zboczeńców w sutannach, należą się ogromne, pełne wdzięczności pokłony i brawa. Dziękuję Wam za odwagę do postawienia się tej przerażającej kościelnej patologii, za kij, które wetknęliście w tryby mechanizmu tuszowania pedofilii w Polskim kościele. Jesteście prawdziwymi bohaterami, i to wam powinno się stawiać pomniki. Dzięki odwadze takich ludzi jak Wy, rzeczywistość zmienia się na lepsze – świat staje się światem, w którym bardziej chce się żyć.