Archiwa tagu: Chester Bennington

R.I.P. Chester Bennington

R.I.P. Chester Bennington (1)Każde pokolenie ma swoich muzycznych idoli. Są to zdolne i charyzmatyczne jednostki, których twórczość łączy młodych ludzi niczym religia. Niestety, niektóre z tych ikon odchodzą przedwcześnie, niemal osieracając swych – wychowujących się na ich muzyce – odbiorców. Przedwcześnie zmarli Elvis Presley, Kurt Cobain, Jimi Hendrix, Jim Morrison, 2Pac, Janis Joplin i wielu, wielu innych. Niestety, niedawno do tego grona dołączył wokalista zespołu Linkin Park, Chester Bennington. Muzyk powiesił się w urodziny swego przyjaciela, Chrisa Cornella, który odebrał sobie życie dwa miesiące wcześniej. Chester miał zaledwie 41 lat.

Nie będę owijał w bawełnę: Linkin Park skończył się dla mnie na albumie ”Minutes To Midnight” z 2007 roku. Wszystko, co Linkini wydali po tej płycie – a były to aż cztery studyjne krążki – jest dla mnie szajsem. Nie rozumiem, dlaczego zespół, który nagrał tak świetne płyty utrzymane w nu-metalowej stylistyce i osiągnął w niej tak olbrzymi sukces, poszedł w zupełnie innym kierunku, i nie rozumiem, jak ktokolwiek może tego słuchać – nawet z potrzeby czysto masochistycznej; nie zmienia to jednak faktu, że ich dwie pierwsze płyty – ”Hybrid Theory” (2000) i ”Meteora” (2003) od grubo ponad dekady znajdują się w moim top 5 rockowych płyt, i że band ma u mnie za nie dożywotni szacunek. A także, że gdzieś w głębi serca miałem nadzieję na to, że Linkin Park zatoczą koło, i wrócą do korzeni, serwując swoim starszym fanom muzykę, za którą ci ich pokochali.

Jak można było się tego spodziewać, pod artykułami o tragicznej śmierci wokalisty dwoi się i troi od komentarzy jak zawsze wszechwiedzących Internautów; ignorantów przekonanych, że pozjadali wszystkie rozumy, i że w małym palcu mają wiedzę o tym, czym jest depresja, tylko dlatego, że gdzieś coś o niej czytali; sędziów, którzy już wydali wyrok na Chesterze, przypinając mu (na swą jadowitą ślinę) etykietkę egoisty, potwora, ćpuna i śmiecia. Już nie szarpię sobie nerw przemawianiem im do rozsądku, jak czyniłem to jeszcze dekadę temu polemizując z hejterami Piotra ”Magika” Łuszcza. Nauczyłem się, że z głupotą nijak nie da się walczyć.

Dla fanów zespołu nie jest żadną tajemnicą, że Chester od lat zmagał się z wieloma silnymi demonami – wspomnieniem molestowania seksualnego z czasów dzieciństwa, uzależnieniem od alkoholu i narkotyków. Jego samobójstwo nie było rezultatem chwilowego widzimisię, kaprysu nastroju, a końcem długiej i żmudnej walki o siebie i swoje życie. Chester nie uciekł z pola walki – skonał na nim, i to czyni z niego wojownika, któremu należy się szacunek.

Mogę założyć z niemal całkowitą pewnością, że nikt z czytających te słowa (w tym naturalnie ja sam) nigdy nie dowie się, jak to jest mieć miliony fanów, masę pieniędzy, i utrzymywać się z robienia tego, co zawsze się kochało, jednocześnie nie mogąc zaznać z tego powodu najmniejszej choćby radości; jak to jest nie mieć siły ani ochoty, by zwlec się z łóżka, żeby uzewnętrznić się muzycznie przed wielotysięczną publicznością i zainkasować za to sowite wynagrodzenie. Sam, pomimo swoich straszliwych depresyjnych przejść nie jestem w stanie wczuć się w położenie człowieka, któremu spowszedniało życie na samym szczycie – życie, które daje dostęp do rzeczy, o których przeciętny zjadacz chleba może tylko pomarzyć.

A jednak, ja sam, chociaż kasy mam tyle, co kot napłakał, sławy tyle, co na blogu, kocham swoje małe życie i potrafię się nim cieszyć. Swoim bytowaniem zdaje się również (na swój sposób) radować nawet miejscowy menel, Maniek. Maniek ma ponad 50 lat, i odkąd pamiętam jest podręcznikowym przykładem żula nie widzącego świata poza butelką, ale przeżył Michaela Jacksona, Amy Winehouse, Whitney Houston, Chrisa Cornella, i zapewne przeżyje wiele innych bogatych sław. Bo widzicie: Maniek, pomimo tego, że sypia na przystanku autobusowym, że szcza w gacie i jest zawszawiony, a obie jego gałki oczne skierowane są na przeciwstawne strony świata, nie ma depresji.

Czytając biografie słynnych muzyków doszedłem do wniosku, że wielu z nich sięgało po narkotyki nie tylko po to, by uciec w haj przed problemami, ale także by wznieść się na wyżyny swojej kreatywności. Niezależnie od tego, po co artysta sięga po substancje psychoaktywne, w swoim czasie będzie musiał zapłacić za ich pomoc najwyższą cenę. Zażycie np. kokainy wyzwala w organizmie ilość dopaminy i serotoniny nieporównywalnie większą, niż jest to w stanie uczynić jakikolwiek zdrowy bodziec, toteż człowiekowi, który raz sięgnął po tego typu narkotyk, wszystko wydawać się będzie nudne i przykre – wszystko, poza wyniszczającą narkotykową euforią. Zażycie twardego narkotyku jest więc niemal równoznaczne zaprzedaniem duszy diabłu. Gdy do tego dojdzie, nie ma negocjacji, i nie ma odwrotu.

Żal człowieka i artysty, jego bliskich oraz fanów. Nigdy nie dowiemy się, czy można było uniknąć tej tragedii, czy też od dawna było na to za późno. Spoczywaj w pokoju, Chester. I dzięki – muzyka Twojego zespołu towarzyszyła mi w jednym z najbardziej kolorowych okresów mojego życia, i gdy słucham jej teraz, przenosi mnie w niego duchowo jak magiczne zaklęcie.

***

Zdjęcie pochodzi ze strony Wikimedia z wolnymi mediami.