Archiwa miesięczne: Maj 2023

XLI

Rozsmakowałem się ostatnio w daniach błyskawicznych marki Samyang – łatwym w przygotowaniu makaronie typu ramen. Kluski należy gotować przez 5 minut, potem odlać wodę, dodać przyprawy z saszetek (sos i płatki), przez pół minuty mieszać wszystko na patelni – i gotowe. Sklepy Internetowe oferują te dania w cenie ok. 6-8 złotych za paczkę. Niemal wszystkie smaki to bardzo ostre (przynajmniej jak na tego typu posiłki) wariacje kurczaka – z curry, kimchi, czarną fasolą, serem, papryką habanero i limonką, itd. Na szczęście w większości z nich zastosowano sztuczne aromaty kurczaka, toteż nadają się do spożycia przez wegetarian. Ilość wszelakich E w składzie jest dość duża – tych, którzy starają się odżywiać zdrowo, może wręcz zatrwożyć – ale wychodzę z założenia, że wszystko jest dla ludzi, jeśli tylko zachowuje się umiar.

Moim faworytem jest ostry kurczak o podwójnym poziomie ostrości – danie mające według producenta 8800 SHU – jednostek ostrości Scoville’a, w skali mierzonej ilością kapsaicyny, czyli substancji wywołującej uczucie ostrości (oznacza to, że aby przestać odczuwać ostrość danego preparatu – sosu, przyprawy, itd. – należy rozcieńczyć go z wodą w stosunku 1:8800. Najostrzejsza papryczka świata – Pepper X – ma ponad 3 miliony SHU, czysta kapsaicyna – aż 16 milionów SHU).

Jedzenie rzeczonego dania jest nie lada wyzwaniem dla kogoś, kto wcześniej miał do czynienia co najwyżej z musztardami. Sos piecze wargi, jamę ustną i gardło, doprowadza do łzawienia, czasami powoduje też lekkie zawroty głowy i drętwienie policzków. Tolerancja na ostrość zwiększa się jednak w miarę pochłaniania kolejnych porcji – w chwili obecnej podczas jedzenia zupki nie mażę się już jak dziecko, któremu ktoś zabrał cukierka; nie popijam też jej (i nie popijałem, z wyjątkiem dwóch pierwszych razów) żadnym napojem, mlekiem (tłuszcz rozpuszcza kapsaicynę, zmniejszając pieczenie), itd. Jakiś czas temu firma wypuściła wersję zupki o trzykrotnym poziomie ostrości – zawiera aż 13.200 SHU. Ponieważ jestem już nieco zaprawiony w boju, zamierzam wkrótce podjąć próbę zjedzenia jej. Nie po to, żeby chojraczyć, ale dlatego, że pikantne jedzenie zaczęło mi smakować (być może jestem trochę masochistą).XLI (1)Kilka miesięcy temu po raz pierwszy od 5 lat wybrałem się na badania krwi. Nie czułem się źle, ale zorientowałem się, że każdy, kogo znam, niezależnie od wieku, leczy się na coś, toteż niemożliwe, żebym ja sam był okazem zdrowia. Poza tym, nie miałem już siły słuchać wyrzutów ze strony mojej dziewczyny, twierdzącej (nie bez słuszności), że nie dbam o swoje zdrowie, jak należy.

Wyniki były dobre, nie licząc trzech parametrów, które wprawiły mnie w osłupienie. Glukoza – 131 (norma 70-99), żelazo – 174 (norma 65-175), cholesterol całkowity – 252 (norma – do 200). Najbardziej zdziwił mnie poziom żelaza – ponieważ od 13 lat nie jem mięsa i nie suplementuje tego pierwiastka, spodziewałem się raczej lekkiego jego niedoboru. Mama wysunęła przypuszczenie, że za jego ilość odpowiada tofu, którego w tamtym czasie jadłem całkiem sporo, i ku mojemu zdumieniu okazało się, że miała rację – ten sztuczny sojowy ser zawiera go bardzo dużo.

Gdy otrząsnąłem się nieco z szoku, uświadomiłem sobie, że nie miałem prawa spodziewać się niczego innego. Od zawsze jadłem co chciałem i kiedy chciałem (z wyłączeniem mięsa), a słodycze i słone przekąski stanowiły podstawę mojej piramidy żywieniowej. Nierzadko zaczynałem dzień od lodów Grycana, a kończyłem paczką chipsów albo orzeszków w panierce. Nutellę potrafiłem jeść łyżkami, a kilogram miodu wystarczał mi na zaledwie 2 tygodnie.

Postanowiłem niezwłocznie zrezygnować z wszelkich łakoci. O dziwo, nie sprawiło mi to większych trudności. Przez miesiąc poprzedzający kolejne badania krwi zjadłem zaledwie 1/5 niezdrowych rzeczy, którymi uraczyłbym się normalnie; zrezygnowałem też z tofu. W rezultacie cholesterol całkowity spadł do 223, glukoza – do 100, żelazo – do 107. Trudno było mi uwierzyć własnym oczom, ale to prawda. Kolejne badania krwi zrobię za 3 miesiące. Jestem ciekaw, jak wyniki będą prezentować się wtedy.

Postanowiłem iść za ciosem i badać się dalej. Ostatnio byłem na USG jamy brzusznej. Okazało się, że mam dwa niewielkie (2 i 5 mm) polipy na woreczku żółciowym i dodatkową śledzionę. Bonusowy narząd nie jest niczym patologicznym, ale narośle muszę skontrolować za pół roku, żeby sprawdzić, czy nie rosną. Gdyby tak było, należałoby pomyśleć o cholecystektomii – operacyjnym zabiegu usunięcia go. Wkrótce wybieram się do dermatologa, żeby przyjrzał się czarnemu pieprzykowi na moich plecach, który to pieprzyk 6 lat temu zalecono mi kontrolować co 2 lata – a ja, ponieważ nie swędział, nie powiększał się i nie czerwieniał, kompletnie straciłem zainteresowanie nim.

Przeczytałem szalenie interesującą książkę Laurence’a Reese’a pt. Złowroga charyzma Adolfa Hitlera. Miliony prowadzone ku przepaści, traktującą o osobowości niesławnego dyktatora, warunkach zewnętrznych, które umożliwiły mu działanie i jego poczynaniach. Jest rzeczą oczywistą, że fanatyzm, wiara i energia, z którymi Hitler głosił swoje poglądy na świat, nie porwałyby niemieckich tłumów, gdyby nie licowały z ich przekonaniami, lękami oraz pragnieniami i nie obiecywały im świetlanej przyszłości, w którą tak bardzo chciały wierzyć, dzień w dzień walcząc o byt w ruinie, w którą kraj zmienił się po pierwszej wojnie światowej. Hitler był odpowiedzią na ich potrzeby – odpowiedzią równie desperacką, jak desperackie były one same. Człowiek tego rodzaju może dojść do władzy tylko w pewnych specyficznych uwarunkowaniach społecznych, historycznych, ekonomicznych, itd.

Emil Cioran napisał kiedyś: Można przyjąć za pewnik, że wiek XXI, skądinąd bardziej zaawansowany od naszego, Hitlera i Stalina będzie uważał za niewinnych młodzianków. Wielki myśliciel przesadził, ale rozumiem, co miał na myśli. Minęło zaledwie 75 lat od czasu, kiedy kominy niemieckich fabryk śmierci przestały dymić. Dzisiejsza technologia umożliwiałaby taśmowe uśmiercanie ludzi na skalę, która nie śniła się nazistom w ich najmroczniejszych snach. Rozwinęły się również narzędzia potencjalnego terroru – donosiciele nie są potrzebni, żeby ewentualne służby w rodzaju SB wiedziały o nas wszystko, gdyż informacjami na swój temat szastamy na lewo i prawo, korzystając z portali społecznościowych (ich bazy danych mogą okazać się kiedyś bardzo użyteczne).

A świat chwieje się w posadach. Lawinowy przyrost ludności, drastyczna zmiana klimatu, horrendalny dług publiczny USA, który pod koniec poprzedniego roku przekroczył 31 bilionów dolarów, sprowadzając kraj na skraj bankructwa, rosnąca potęga Chin, wojna na Ukrainie, sztuczna inteligencja, która odbierze pracę niezliczonej liczbie ludzi, starzenie się społeczeństw w krajach wysoko rozwiniętych – wszystkie te zjawiska i wiele, wiele innych prędzej czy później uformują krajobraz, który umożliwi karierę polityczną szaleńcom. Brzmi niewiarygodnie?… Przecież obłąkany jest sam Putin – człowiek stojący na czele największego kraju świata (17 milionów kilometrów kwadratowych powierzchni), liczącego sobie 143 milionów obywateli, a prezydentem 332-milionowego USA jeszcze niedawno był Donald Trump, wybrany na urząd w demokratycznych wyborach.

Jednym z najlepszych przykładów na to, jak łatwo zniszczyć demokrację, stanowi sama Polska. Utrzymujące się latami poparcie ogromnej części naszego społeczeństwa dla PiS-u pozwala tej partii na powolne zaprowadzanie dyktatury. Zaufanie którym darzą ją Polacy nie bierze się raczej z rzekomej charyzmy Jarosława Kaczyńskiego i Andrzeja Dudy – mają jej tyle, co kot napłakał – ale z jej ogłupiającego mariażu z kościołem i rozdawnictwa.

XL

6 kwietnia moja babcia skończyła 90 lat. 90 lat – to 32850 dni plus nieco dni przestępnych. Szmat czasu, który udaje się przeżyć mało komu.

Żeby uczcić ten niezwykły jubileusz, zorganizowaliśmy w domu przyjęcie. Było łącznie 12 osób. Impreza okazała się bardzo udana. Był dobry obiad, wino musujące, śpiewanie Sto Lat!, pyszny tort. Jubilatka stanęła na wysokości zadania i zgasiła samodzielnie dwie palące się na nim świeczki z cyframi 9 i 0, pomyślawszy wcześniej życzenie.

Babcia jest człowiekiem ciężkiej pracy. Uczyła się jej już od najmłodszych lat. Po tym, jak wojna obróciła kraj w ruinę, każdy był zdany tylko na siebie i najbliższych oraz ewentualną pomoc sąsiadów. Nie było rozwiniętej należycie instytucji państwa opiekuńczego i dzisiejszych świadczeń socjalnych. Nawet praca ponad siły często zapewniała ludziom niewiele więcej, poza przeżyciem. W takich okolicznościach nikt nie marzył o byciu słynnym piosenkarzem albo astronautą, a tylko o tym, żeby nie przymierać głodem, mieć dach nad głową i opał na zimę. Te ciężkie czasy wydały pokolenie ludzi do bólu praktycznych i twardo stąpających po ziemi.

Babcia mieszka razem ze mną i z mamą, toteż oboje współuczestniczymy w jej starości. Każdego miesiąca dowiadujemy się coraz więcej na temat tego, czym jest, z jakimi wiąże się troskami. Jednym z najbrutalniejszych i najciekawszych jej następstw jest to, że słabnący człowiek przestaje bywać poza domem i wśród ludzi, aż w końcu żyje przede wszystkim życiem z drugiej ręki – tym, czego dowie się od innych, sprawami, o których mu opowiadają – i że widzi rzeczy takimi, jakimi maluje mu się je przed oczami. Świat poza domem staje się abstrakcją – czymś niemal nierealnym, istniejącym tylko w głowie, bo też z braku sił nie ma się do niego bezpośredniego dostępu.

Babcia była w naprawdę dobrej formie jak na swój wiek aż do 82 roku życia – do czasu, kiedy przeszła udar. Badania przeprowadzone podczas przymusowej hospitalizacji w szpitalu pozwoliły zdiagnozować u niej choroby, o których nie mieliśmy pojęcia, ponieważ przez całe dekady wzbraniała się przed chodzeniem do lekarza. Kilka kolejnych schorzeń zaatakowało jej osłabiony organizm z czasem. Raz na kilka lat pojawia się kryzys, który każe nam przygotowywać się na najgorsze, ale zawsze udaje się go zażegnać.

Nie mam wątpliwości co do tego, że tym, co pozwoliło babci na tak długie życie, jest zahartowanie w cierpieniu, dobre geny, codzienna troskliwa opieka ze strony córki, zainteresowanie niektórych członków rodziny oraz bardzo silna wola życia. W chwili obecnej rocznikowo jest drugą najstarszą osobą w naszej wsi (populacja liczy sobie ok. 400 osób) ex aequo z pewnym mężczyzną (miejsce pierwsze zajmuje o rok starsza żona tegoż).XL (1)Przeczytałem ostatnio jeden z największych literackich klasyków świata – powieść Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz Mary Shelley w tłumaczeniu Macieja Płazy. Była to pierwsza opublikowana wersja opowieści, pozbawiona ingerencji, które autorka wprowadziła 15 lat później przy okazji trzeciego jej wydania.

Zabierając się do lektury byłem pewien, że przyjdzie mi obcować z dziełem groteskowym – w taki bowiem sposób całymi latami serwowała mi je popkultura. Okazało się, że jest to wizja wykoślawiona. W powieści nie pojawia się nawet słynny motyw ożywania monstrum przy pomocy pioruna.

Literacki pierwowzór Frankensteina to dzieło o całkiem głębokiej wymowie. Byt stworzony przez uczonego Wiktora Frankensteina jest potworem tylko z wyglądu – wrażliwy i inteligentny, pragnie tylko towarzystwa ludzi. Ci jednak, podobnie jak sam stwórca, odtrącają go z uwagi na jego odpychającą powierzchowność, toteż wkrótce przesiąka tkwiącym w nich złem. Cierpiący z powodu samotności, wzywa swego kreatora do uczynienia mu towarzyszki życia, zarzekając się, że zamieszka z nią w najgłębszych odludziach i nigdy nie będzie nękał swa obecnością ludzi. W przypadku odmowy jego żądania, grozi mu srogą zemstą.

Język powieści trąci myszką, podobnie jak styl narracji. Ta ostatnia bucha patetyczną egzaltacją – uczucia głównego bohatera są opiewane tak mocno, że nabierają cech komicznych a czytelnik mimowolnie zaczyna wątpić w ich szczerość, wiele drugoplanowych postaci zaś przedstawionych jest jednowymiarowo, w sposób wyidealizowany, jako uosobienie wszelkich cnót. Mimo wszystko uważam, że powieść przechodzi próbę czasu z uwagi na ciężki nastrój, mroczny romantyzm, którego to romantyzmu w dzisiejszej literackiej grozie szukać próżno, ciekawą formę oraz swe przesłanie. Frankenstein… jest bowiem opowieścią o bezmyślności cechującej geniuszy, którzy odurzeni swą błyskotliwością folgują jej, nie bacząc na możliwe konsekwencje, odpowiedzialności za popełnione czyny, wewnętrznej walce o uznanie interesu ogółu ponad tym osobistym, płytkich uprzedzeniach oraz naturze zła, często mającego swe korzenie w niesprawiedliwym traktowaniu, braku poszanowania dla czyjejś wrodzonej godności. Banalne?… Możliwe – ale bardzo prawdziwe.

Rozwój Sztucznej Inteligencji zaowocował kolejnym wykwitem w postaci programów generujących dowolne wypowiedzi głosami każdej osoby, której próbkę głosu posiadamy. Odsłuchiwałem już w Internecie stworzone w ten sposób rozbrajające rozmowy pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem – i miałem przy tym ubaw po pachy. Bardzo szybko opamiętałem się jednak i zrozumiałem, że nie ma powodów do śmiechu.

Rozwój polityki zagranicznej i międzynarodowego handlu związał ze sobą kraje – nawet te najdalsze – mocniej, niż kiedykolwiek wcześniej. To, co dzieje się po drugiej stronie kuli ziemskiej może mieć wpływ na cały świat. Ten jest dziś otwarty o wiele bardziej, niż w czasach młodości naszych rodziców. Każdy, kto tylko ma odpowiednią ilość pieniędzy, może wybrać się w niemal dowolne miejsce na Ziemi. Taki stan rzeczy i jego świadomość sprawia, że czujemy się nie tylko obywatelami swojego kraju, ale i kontynentu oraz całego świata. To zupełnie oczywiste, że chcemy wiedzieć, co dzieje się w innych rejonach kuli ziemskiej.

Rozwój mediów umożliwił człowiekowi doświadczanie świata, do którego nie ma bezpośredniego, tj. fizycznego dostępu. Oczywiście, jest to doświadczenie dość ograniczone i zawsze mniej lub bardziej zniekształcone przez czynniki takie, jak polityka mediów (mogą naginać rzeczywistość na potrzeby np. wiodącej partii, jak od lat ma to miejsce w TVP), osobowość zdającego relacje (subiektywne postrzeganie może wypierać obiektywizm, toteż sposób przedstawienia prawdy może doprowadzić do jej wypaczenia), możliwości technologii (do pewnych informacji dotrzeć nie sposób, toteż nawet przy najszczerszych chęciach prezentowana prawda może być wybrakowana lub przedstawiać się zupełnie inaczej, niż wygląda w świetle obecnych danych), itd. To, co nazywamy prawdą o świecie, wytryskuje z wielu źródeł jednocześnie i niełatwo ustalić, które z nich jest jej najbliższe. Nic dziwnego, że wielu leniwych intelektualnie ludzi wybiera wersję prawdy odpowiadającą ich światopoglądowi i preferencjom – ich (czasami podświadomemu) pragnieniu tego, jaka ta prawda powinna być.

Stanisław Lem mawiał, że raz dokonanego odkrycia nie da się już zakryć – że kiedy dokona się jakiś postęp, trzeba ludzkości przyjąć go z wszelkimi tego konsekwencjami. Nawet jeśli dostęp do SI zostanie prawnie ograniczony na poziomie globalnym, to jednak to potężne narzędzie z pewnością pozostanie w rękach możnych tego świata. Czy można mniemać, że przynajmniej niektórzy z nich nie wykorzystają go kiedyś dla własnych egoistycznych celów – na przykład do szerzenia katastrofalnej w skutkach propagandy? Historia pokazała, że trzeba niewiele, żeby wywołać w jednej grupie ludzi morderczą agresję wobec osób innej grupy, na przykład na tle rasowym. Udoskonalona wersja rzeczonych programów mogłyby posłużyć do tworzenia dezinformacyjnych treści o niespotykanej dotychczas jakości, sile oddziaływania i zasięgu. Już w chwili obecnej boty generują 30-50% ruchu w sieci. Strach pomyśleć, co będzie dalej.

Możliwe, że koniec końców człowiek całkowicie zwróci się ku temu, co dostępne jego bezpośredniemu oglądowi – że liczyć będą się dlań tylko rzeczy dostępne jego zmysłowemu poznaniu, nie przefiltrowane przez sito mediów; rzeczy widziane na własne oczy. Tylko one oprą się bowiem manipulacjom i tylko im warto będzie dawać wiarę. Mimo otwartości świata, zmęczeni poszukiwaniem prawdy na jego temat spośród masy sprzecznych i wiarygodnie spreparowanych jej wersji, zaczniemy troszczyć się wyłącznie o swój mały prywatny światek.