Stephen King – ”Wielki Marsz”

Stephen King - ''Wielki Marsz''Kiedy dowiedziałem się, o czym traktuje fabuła Wielkiego marszu, od razu powiedziałem sobie: To nie może się udać. Po prostu nie. Nie innego zdania byłem po kilku usilnych próbach wyobrażenia sobie, jak też taka powieść mogłaby wyglądać – moja (trzeba przyznać, że dość bujna) wyobraźnia po prostu nie była w stanie udźwignąć Kingowskiego konceptu. Okazało się na szczęście, że byłem w ogromnym błędzie.

Grupa stu chłopców ochotników staje do marszu przez Amerykę. Będą wędrować bez wytchnienia, a gdy któryś z nich zaniemoże, zostanie zastrzelony. Tylko ten, który zostanie ostatni na placu boju, ujdzie z życiem i zdobędzie upragnioną nagrodę: Rząd spełni jedno jego życzenie.

Mimo tak okrutnych zasad rozgrywki, między niektórymi z oponentów zawiązują się przyjaźnie – jakby nie było, przyjaźnie po sam grób. Chłopcy z jednej strony sukcesywnie prą do przodu i żaden z nich nie zamierza dać innym fory, z drugiej – dopingują się nawzajem i toczą rozmowy na intymne tematy (dialogi stanowią większą część książki). King zawsze był świetny w opisywaniu relacji pomiędzy chłopcami w wieku dorastania (nowela Ciało, powieść To) i nie inaczej jest tym razem.

Wielki marsz nie ma jednak w sobie nic z obyczajowej sielankowości dwóch wyżej wymienionych tytułów. Żadnego słowotokowego wodolejstwa, żadnych nadmiernie rozbudowanych wątków pobocznych – zamiast tego nieustanna akcja, buzujące napięcie, i ścielący się gęsto (na dodatek w obfitych rozbryzgach krwi i mózgu) młody trup. Ponure widmo śmierci nie odstępuje uczestników marszu nawet na krok, znacząco wpływając na ich zachowanie (chociażby zwiększając otwartość wobec innych uczestników bądź zaostrzając ich złośliwość).

Ale Wielki marsz to powieść wielowarstwowa, mająca czytelnikowi do zaoferowania znacznie więcej niż trzymający w napięciu, krwawy spektakl. Nie wiem, czy dobrze główkuję, ale dostrzegam w niej metaforyczną opowieść o kapitalistycznym wyścigu szczurów. Życie w ustroju ekonomicznym, w którym wzbogacić można się tylko czyimś kosztem, porównać można przecież właśnie do marszu po trupach do celu. Zwycięstwo zostaje milcząco poddane w wątpliwość – wydaje się bowiem, że triumfator jest w tym wyścigu największym przegranym, jako że dla wygranej pozbyć musiał się własnego człowieczeństwa. Udział w tym przedsięwzięciu przypomina więc pakt z szatanem.

Powieść demaskuje także fenomen popularności programów typu reality show. Tytułowy Wielki marsz jest wydarzeniem transmitowanym na terenie całej Ameryki i wzbudza skrajne emocje widzów. Nie można oprzeć się wrażeniu, że jest to odpowiednik dawnych walk gladiatorów, że widowisko to zaspokaja najniższe ludzkie żądze i najlepiej świadczy o tym, że postęp technologiczny nie idzie niestety w parze z pozytywnymi zamianami w ludzkiej naturze. King zdaje się stawiać światu pewną (moim zdaniem przerażająco trafną) diagnozę: widz szybko przyzwyczaja się do serwowanej mu rozrywki, nudzi się nią, i zawsze żądać będzie czegoś więcej. Transmitowanie spektakularnej, morderczej rozgrywki pomiędzy grupą dobrowolnych uczestników wydaje się nieuchronną konsekwencją ewolucji programów telewizyjnych, podporządkowanej niskim ludzkim instynktom. Pokraczne widowiska, które obserwujemy na co dzień na małym ekranie, stanowią jej zapowiedź. Jakie zmiany nastąpią w mentalności społeczeństwa, kiedy dotrze ono do tego ślepego zaułka – powieść pokazuje aż nazbyt dokładnie.

Trudno uwierzyć, że wszystko to zawiera się w zaledwie 200 stronicowej powieści. A jednak: King wspiął się na wyżyny swoich możliwości. Wielki marsz z pewnością nie zawiedzie osób szukających szybkiej, konkretnej porcji literackiej rozrywki z drugim, a nawet trzecim dnem.

Ocena: 9/10 (wybitna)

***

Okladka: Prószyński i S-ka

5 komentarzy do “Stephen King – ”Wielki Marsz”

Dodaj komentarz