Od czasu swojego – wielce niedoskonałego – powieściowego debiutu w 2019 roku (Jowita, Videograf) uderzałem do wydawnictw trzykrotnie. Dwa razy oferowałem im powieść, jeden raz zbiór opowiadań. Za każdym razem efekt był ten sam: jednoznaczne milczenie albo – rzadziej – odpowiedzi odmowne. Niezmiennie godziłem się z takim stanem rzeczy, uznając, że choć jeszcze tym razem nie udało mi się przebić, to z pewnością pracując nad danym utworem dopracowałem swój warsztat pisarski i zbliżyłem się do celu – że moje szanse rosną. Pojawienie się generatywnej AI, która wkrótce umożliwi generowanie wysokiej jakości treści każdemu człowiekowi zmienia jednak postać rzeczy. Przez pół roku mozolnej pracy (w najlepszym wypadku), którą poświęcę na w pełni samodzielne stworzenie nowego dzieła, byle partacz korzystający z AI zdąży wysłać do wydawców 20 propozycji wydawniczych, a może i więcej. Niebo jest limitem.
Będę szczery: na samą myśl o tym, że miałbym konkurować o uwagę czytelników z kimś, kto generuje teksty przy pomocy AI, chce mi się rzygać. Rozsądek podpowiada wręcz, że jest to poniżej mojej godności i że może powinienem wycofać się z tej rywalizacji. I pewnie tak by się stało, gdybym pisał przede wszystkim dla rozrywki potencjalnego czytelnika. Literatura jest dla mnie jednak czymś o wiele, wiele więcej – sposobem pracy nad sobą, autoterapią i narzędziem przeżywania życia. W żadnym innym jego obszarze nie mogę równie mocno dać upustu swej inteligencji, wrażliwości, wyobraźni i humorowi (w stopniu, w jakim je posiadam). Jest też środkiem komunikacji ze światem, sposobem na bądź co bądź introwertyczne (bo jestem właśnie skrajnym introwertykiem), ale na swój sposób pełne bycie wśród ludzi.
Niektórzy cieszą się tym, że generatywna AI doprowadzi do demokratyzacji procesu twórczego, umożliwiając tworzenie osobom pozbawionym talentu. Śmiem twierdzić, że to bzdura – generowanie tekstu przy pomocy AI nie ma niemal nic wspólnego z procesem twórczym. Napisanie tekstu w pełni samodzielnie różni się od wygenerowania go tak, jak samodzielne układanie glazury w łazience różni się od zatrudnienia w tym celu fachowca i poinstruowania go, w jaki wzór ma ułożyć płytki, by uzyskać oczekiwany przez nas efekt. Ludzie korzystający z AI do generowania tekstów zasługują więc na miano pisarzy tak, jak ludzie zatrudniający fachowców do remontu łazienki zasługują na miano tychże fachowców. Mogą mieć jakąś wizję, ale to kto inny odwala za nich robotę.
Równie dużo mówi się o tym, że AI pozwoli pisarzom na zwiększenie produktywności. No tak – pisarz, który do tej pory pisał jedną książkę rocznie, będzie mógł teraz ‘’napisać’’ ich pięć, dziesięć albo i piętnaście. Pozostaje tylko pytanie: po co to wszystko? Kto będzie je czytał, skoro 60% Polaków nie czyta w ciągu roku nawet jednej książki, ci, którzy czytają regularnie, stanowią znikomy odsetek społeczeństwa, a ilość książek rokrocznie zalewających rynek już teraz jest wprost ogromna? Dodajmy, że uwaga odbiorców sztuki i czas, którzy mogą poświęcić na jej kontemplację, jest ograniczona. 100 dzieł dostanie od 1000 odbiorców proporcjonalnie więcej uwagi, niż 10.000 dzieł. Nawet najwspanialsze treści wygenerowane z użyciem lub przez AI dostaną niewiele więcej uwagi, niż podrzędny mem – i równie szybko odejdą w zapomnienie, ustępując miejsca innym, które podzielą ich nieszczęsny los. Pojawienie się zaawansowanej generatywnej sztucznej inteligencji (np. ChatGPT-3.5) doprowadzi do gigantycznej transformacji rynku i kultury czytelniczej. Wydawnictwa podzielą się na takie, które będą wydawać wyłącznie ”ludzką” literaturę i takie, dla których kwestia autorstwa będzie obojętna, a kiedy AI będzie w stanie tworzyć teksty niemal bez udziału człowieka, pojawią się podmioty dostarczające wysoce spersonalizowaną literaturę na zamówienie. O tym, które modele wydawnicze będą górą, zdecydują oczywiście czytelnicy-konsumenci.
W swoim wyśmienitym artykule A.I.-Generating Garbage is Polluting Our Culture dla New York Times’a Eric Hoel, neuronaukowiec i pisarz, stwierdza: Tak jak XX wiek wymagał szeroko zakrojonych interwencji w celu ochrony wspólnego środowiska, tak wiek XXI będzie wymagał szeroko zakrojonych interwencji w celu ochrony innego, ale równie krytycznego wspólnego zasobu, którego nie zauważyliśmy dotychczas, ponieważ nigdy nie był zagrożony: naszej ludzkiej kultury. To genialne stwierdzenie. Istnieje szansa, że na mocy odpowiednich ustaw treści tworzone z użyciem AI będą musiały zawierać swego rodzaju znak wodny, możliwy do wykrycia przez specjalne programy. Jak pisałem wcześniej, literatura (i wszelkie inne formy sztuki) jest dla mnie – i dla wielu innych twórców oraz czytelników – drogą do samego siebie i do drugiego człowieka, sposobem na głęboko intymne obcowanie z nim, toteż nie istnieje dla mnie w oderwaniu od osoby jej autora i jego doświadczeń życiowych. Nie ma tutaj ani szczypty romantyzacji – to jej strona czysto praktyczna. Czytanie książki tworzonej przez AI (lub współtworzonej) można przyrównać do rozmowy z botem. Ten może z czasem stać się mądrzejszy od człowieka, bardziej empatyczny, już teraz jest też nieskończenie cierpliwy… ale nigdy nie będzie prawdziwym człowiekiem. Czy to istotna różnica? – tak, bo bot nie jest w stanie sprawić, że człowiek stanie się mniej samotny – może co najwyżej dostarczyć iluzji zrozumienia. Dlatego też nawet, jeśli AI będzie z czasem w stanie produkować w hurtowych ilościach sążniste powieści na poziomie Wiesława Myśliwskiego, nie sięgnę po nie nigdy. Kiedy AI stanie się dostatecznie potężne, chętnie dowiem się od niej kilku rzeczy, ale zupełnie nie interesuje mnie jako twórca czy współtwórca. Jestem też pewien, że w przyszłości nie zabraknie twórców, zdolnych snuć wybitne i rewelacyjne narracje o człowieku XXI wieku bez wspomagania się AI. Syntetycznie tworzona literatura jest mi potrzebna tak samo, jak robotyczny kot – czyli wcale.
Pozwolę sobie na chwilę ludzkiej i autorskiej słabości. Boli mnie to, że wkrótce każdy będzie mógł wygenerować dzieła literackie na poziomie, do osiągnięcia którego my, prawdziwi pisarze (nie ważne, lepsi czy gorsi, ale samodzielni i szczerzy, więc prawdziwi), dążyliśmy latami mozolnej pracy, boli mnie, że ktoś taki będzie miał kaprys nazywania się pisarzem dla podbudowania swego ego. Najbardziej jednak boli mnie to, że nieuchronnie pojawią się ludzie, którzy będą tworzyć z lub za pomocą AI, wmawiając innym, że zrobili to w pełni samodzielnie. Kiedy poczynania niektórych z nich wyjdą na jaw, czytelnicy stracą zaufanie nie tylko do nich, ale też do tych, którzy naprawdę będą tworzyć samemu.
Pozostaje mi nadzieja, że istnienie AI nie zabije w nas, prawdziwych twórcach, pragnienia w pełni samodzielnego wyrażania siebie i swoich wizji. Nasza artystyczna natura sprawia, że żyjemy pełnią życia wtedy, kiedy tworzymy z potrzeby serca. Róbmy więc dalej swoje i inspirujmy innych do tego samego. Nieśmy światło natchnienia – jest niezwykle potrzebne takim, jak my.