Archiwa tagu: sztuka

LIV

Od czasu swojego – wielce niedoskonałego – powieściowego debiutu w 2019 roku (Jowita, Videograf) uderzałem do wydawnictw trzykrotnie. Dwa razy oferowałem im powieść, jeden raz zbiór opowiadań. Za każdym razem efekt był ten sam: jednoznaczne milczenie albo – rzadziej – odpowiedzi odmowne. Niezmiennie godziłem się z takim stanem rzeczy, uznając, że choć jeszcze tym razem nie udało mi się przebić, to z pewnością pracując nad danym utworem dopracowałem swój warsztat pisarski i zbliżyłem się do celu – że moje szanse rosną. Pojawienie się generatywnej AI, która wkrótce umożliwi generowanie wysokiej jakości treści każdemu człowiekowi zmienia jednak postać rzeczy. Przez pół roku mozolnej pracy (w najlepszym wypadku), którą poświęcę na w pełni samodzielne stworzenie nowego dzieła, byle partacz korzystający z AI zdąży wysłać do wydawców 20 propozycji wydawniczych, a może i więcej. Niebo jest limitem. 

Będę szczery: na samą myśl o tym, że miałbym konkurować o uwagę czytelników z kimś, kto generuje teksty przy pomocy AI, chce mi się rzygać. Rozsądek podpowiada wręcz, że jest to poniżej mojej godności i że może powinienem wycofać się z tej rywalizacji. I pewnie tak by się stało, gdybym pisał przede wszystkim dla rozrywki potencjalnego czytelnika. Literatura jest dla mnie jednak czymś o wiele, wiele więcej – sposobem pracy nad sobą, autoterapią i narzędziem przeżywania życia. W żadnym innym jego obszarze nie mogę równie mocno dać upustu swej inteligencji, wrażliwości, wyobraźni i humorowi (w stopniu, w jakim je posiadam). Jest też środkiem komunikacji ze światem, sposobem na bądź co bądź introwertyczne (bo jestem właśnie skrajnym introwertykiem), ale na swój sposób pełne bycie wśród ludzi. 

Niektórzy cieszą się tym, że generatywna AI doprowadzi do demokratyzacji procesu twórczego, umożliwiając tworzenie osobom pozbawionym talentu. Śmiem twierdzić, że to bzdura – generowanie tekstu przy pomocy AI nie ma niemal nic wspólnego z procesem twórczym. Napisanie tekstu w pełni samodzielnie różni się od wygenerowania go tak, jak samodzielne układanie glazury w łazience różni się od zatrudnienia w tym celu fachowca i poinstruowania go, w jaki wzór ma ułożyć płytki, by uzyskać oczekiwany przez nas efekt. Ludzie korzystający z AI do generowania tekstów zasługują więc na miano pisarzy tak, jak ludzie zatrudniający fachowców do remontu łazienki zasługują na miano tychże fachowców. Mogą mieć jakąś wizję, ale to kto inny odwala za nich robotę. 

Równie dużo mówi się o tym, że AI pozwoli pisarzom na zwiększenie produktywności. No tak – pisarz, który do tej pory pisał jedną książkę rocznie, będzie mógł teraz ‘’napisać’’ ich pięć, dziesięć albo i piętnaście. Pozostaje tylko pytanie: po co to wszystko? Kto będzie je czytał, skoro 60% Polaków nie czyta w ciągu roku nawet jednej książki, ci, którzy czytają regularnie, stanowią znikomy odsetek społeczeństwa, a ilość książek rokrocznie zalewających rynek już teraz jest wprost ogromna? Dodajmy, że uwaga odbiorców sztuki i czas, którzy mogą poświęcić na jej kontemplację, jest ograniczona. 100 dzieł dostanie od 1000 odbiorców proporcjonalnie więcej uwagi, niż 10.000 dzieł. Nawet najwspanialsze treści wygenerowane z użyciem lub przez AI dostaną niewiele więcej uwagi, niż podrzędny mem – i równie szybko odejdą w zapomnienie, ustępując miejsca innym, które podzielą ich nieszczęsny los. Pojawienie się zaawansowanej generatywnej sztucznej inteligencji (np. ChatGPT-3.5) doprowadzi do gigantycznej transformacji rynku i kultury czytelniczej. Wydawnictwa podzielą się na takie, które będą wydawać wyłącznie ”ludzką” literaturę i takie, dla których kwestia autorstwa będzie obojętna, a kiedy AI będzie w stanie tworzyć teksty niemal bez udziału człowieka, pojawią się podmioty dostarczające wysoce spersonalizowaną literaturę na zamówienie. O tym, które modele wydawnicze będą górą, zdecydują oczywiście czytelnicy-konsumenci. 

W swoim wyśmienitym artykule A.I.-Generating Garbage is Polluting Our Culture dla New York Times’a Eric Hoel, neuronaukowiec i pisarz, stwierdza: Tak jak XX wiek wymagał szeroko zakrojonych interwencji w celu ochrony wspólnego środowiska, tak wiek XXI będzie wymagał szeroko zakrojonych interwencji w celu ochrony innego, ale równie krytycznego wspólnego zasobu, którego nie zauważyliśmy dotychczas, ponieważ nigdy nie był zagrożony: naszej ludzkiej kultury. To genialne stwierdzenie. Istnieje szansa, że na mocy odpowiednich ustaw treści tworzone z użyciem AI będą musiały zawierać swego rodzaju znak wodny, możliwy do wykrycia przez specjalne programy. Jak pisałem wcześniej, literatura (i wszelkie inne formy sztuki) jest dla mnie – i dla wielu innych twórców oraz czytelników – drogą do samego siebie i do drugiego człowieka, sposobem na głęboko intymne obcowanie z nim, toteż nie istnieje dla mnie w oderwaniu od osoby jej autora i jego doświadczeń życiowych. Nie ma tutaj ani szczypty romantyzacji – to jej strona czysto praktyczna. Czytanie książki tworzonej przez AI (lub współtworzonej) można przyrównać do rozmowy z botem. Ten może z czasem stać się mądrzejszy od człowieka, bardziej empatyczny, już teraz jest też nieskończenie cierpliwy… ale nigdy nie będzie prawdziwym człowiekiem. Czy to istotna różnica? – tak, bo bot nie jest w stanie sprawić, że człowiek stanie się mniej samotny – może co najwyżej dostarczyć iluzji zrozumienia. Dlatego też nawet, jeśli AI będzie z czasem w stanie produkować w hurtowych ilościach sążniste powieści na poziomie Wiesława Myśliwskiego, nie sięgnę po nie nigdy. Kiedy AI stanie się dostatecznie potężne, chętnie dowiem się od niej kilku rzeczy, ale zupełnie nie interesuje mnie jako twórca czy współtwórca. Jestem też pewien, że w przyszłości nie zabraknie twórców, zdolnych snuć wybitne i rewelacyjne narracje o człowieku XXI wieku bez wspomagania się AI. Syntetycznie tworzona literatura jest mi potrzebna tak samo, jak robotyczny kot – czyli wcale. 

Pozwolę sobie na chwilę ludzkiej i autorskiej słabości. Boli mnie to, że wkrótce każdy będzie mógł wygenerować dzieła literackie na poziomie, do osiągnięcia którego my, prawdziwi pisarze (nie ważne, lepsi czy gorsi, ale samodzielni i szczerzy, więc prawdziwi), dążyliśmy latami mozolnej pracy, boli mnie, że ktoś taki będzie miał kaprys nazywania się pisarzem dla podbudowania swego ego. Najbardziej jednak boli mnie to, że nieuchronnie pojawią się ludzie, którzy będą tworzyć z lub za pomocą AI, wmawiając innym, że zrobili to w pełni samodzielnie. Kiedy poczynania niektórych z nich wyjdą na jaw, czytelnicy stracą zaufanie nie tylko do nich, ale też do tych, którzy naprawdę będą tworzyć samemu. 

Pozostaje mi nadzieja, że istnienie AI nie zabije w nas, prawdziwych twórcach, pragnienia w pełni samodzielnego wyrażania siebie i swoich wizji. Nasza artystyczna natura sprawia, że żyjemy pełnią życia wtedy, kiedy tworzymy z potrzeby serca. Róbmy więc dalej swoje i inspirujmy innych do tego samego. Nieśmy światło natchnienia – jest niezwykle potrzebne takim, jak my. 

LIII

OpenAI zapowiedziało na swojej stronie internetowej nowy program sztucznej inteligencji – nazywa się Sora – umożliwiający tworzenie minutowych filmików na polecenie (prompt) użytkownika. Oglądając próbki wygenerowanych w ten sposób materiałów, nie mogłem uwierzyć własnym oczom – scenki są niezwykłej wprost jakości. Sora znajduje się obecnie w fazie testów – pracownicy firmy robią, co mogą, żeby uniemożliwić możliwość generowania przy użyciu programu szkodliwych treści (pornograficznych, rasistowskich, makabrycznych, itd.). Wkrótce zostanie udostępniona zwykłym użytkownikom.

Potęp, który dokonał się w ciągu ostatnich 2 lat w dziedzinie AI, przyprawia o zawrót głowy. Sprawdzając możliwości tej technologii – dopiero przecież raczkującej; Yuval Noah Harari porównuje ją do bakterii wychodzącej z zupy organicznej miliardy lat temu – nagle poczułem się nieprawdopodobnie staro – jakbym nie nadążał już za światem. A przecież mam dopiero 35 lat.

Na stronie OpenAI znajduje się opis celów firmy. Ludzie odpowiedzialni za stworzenie tej technologii oświadczają, że zrobią, co w ich mocy, żeby wdrażać ją w sposób zrównoważony i etyczny. Aby tego dokonać, potrzebne są ścisłe międzynarodowe regulacje, o które sami zabiegają. Problem w tym, że wielcy tego świata nie bardzo wiedzą, jak się do tego zabrać.

Istnieje bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że ludzkość udławi się AI. Upowszechnienie kolejnej, bardziej zaawansowanej wersji ChatGPT, zdolnej zastąpić ludzi w wykonywaniu ich pracy zarobkowej, może spowodować, że zatrudniające ich firmy postanowią drastycznie zredukować etaty i przerzucić się na tańszą i efektywniejszą pracę maszyny. To, czy w miejsce zlikwidowanych miejsc pracy powstaną nowe, nie jest pewne, a nawet gdyby, nie wiadomo, jakich wymagałyby kwalifikacji (ich osiągnięcie mogłoby wymagać wielu lat nauki). Gdyby następstwa okazały się tak dramatyczne – a to bardzo możliwe – dalsze wdrażanie tej technologii byłoby dla ludzkości katastrofalne.

Możliwe, że dobra, które przyniesie nam AI, choć same w sobie cudowne, okażą się niczym wobec kosztów, które przyjdzie nam za nie zapłacić. Będziemy musieli jako ludzkość zadać sobie pytania w rodzaju tych, czy pozbawienie pracy kilkuset milionów ludzi to uczciwa cena za opracowanie lekarstw na wyniszczające choroby, rozwiązanie zagadek kosmologicznych i zwiększenie produktywności. Wydaje się niemal oczywiste, że korzystanie z pewnych możliwości zaawansowanej AI dla dobra ogółu ludzkości trzeba będzie pozostawić w rękach wąskiej grupy specjalistów.

Istnieje też bardzo wysokie ryzyko, że ludzie będą posługiwać się AI do wyrządzania innym krzywdy. Cyberprzestępczość, której rozwój umożliwił Internet, może rozwinąć się na niespotykaną dotąd skalę. Dotychczas żeby stworzyć wirusa komputerowego, trzeba było mieć jako takie pojęcie o kodowaniu; wkrótce będzie mógł zrobić to każdy. Technologia DeepFake już teraz umożliwia naklejenie obrazu twarzy dowolnej osoby do, na przykład, oblicza aktorki lub aktora w filmie pornograficznym. Najstraszniejsza jednak (rysująca się już dzisiaj) możliwość, którą stwarza silna AI, to oczywiście użycie jej przez Rządy do zaprowadzenia i utrzymania dyktatury – na przykład poprzez szerzenie dezinformacji i propagandy, powszechną inwigilację, itd.

Zdolność ludzkości do uczenia się na własnych błędach uważam za mocno ograniczoną. To, czego nasi dziadkowie doświadczyli na własnej skórze – koszmar drugiej wojny światowej, komuna, itd. – nawet pomimo tego, że ukształtowało realia, w jakich żyjemy, samo w sobie stanowi dla nas abstrakcję. To nie my sami sparzyliśmy się na faszyzmie i komunizmie, a cudze rany nigdy nie bolą dokładnie tak, jak własne. Zaawansowana AI będzie najpotężniejszym narzędziem w historii ludzkości. Myślę, że nie dorośliśmy jeszcze jako cywilizacja do posługiwania się nim z odpowiednią ostrożnością.

Nawet, gdyby AI mogło zarobić dla społeczeństwa biliony dolarów, które podlegałyby redystrybucji, np. w formie gwarantowanego dochodu podstawowego, pozostaje problem braku celu w życiu. GDP – o ile jego wprowadzenie rzeczywiście będzie wykonalne – prawdopodobnie będzie dostatecznie duży, by pozwolić ludziom na załatwienie podstawowych potrzeb bytowych, ale zbyt niski, by móc korzystać z życia – jeździć na wakacje, korzystać z rozrywek. Być może znaczna część ludzi stanie przed bezmiarem wolnego czasu, z którym nie będą mieli co począć.

Obejrzałem na YouTube wiele podcastów, w których eksperci od AI oraz intelektualiści wypowiadali się na temat generatywnej sztucznej inteligencji, ale żaden z nich nie podjął szerzej wątku syntetycznie produkowanej sztuki i losu ludzkich artystów. Myślę, że wiem, dlaczego: tylko nikły procent z nich jest w stanie utrzymać się wyłącznie z uprawiania sztuki. Większość z nich traktuje ją jako dodatkowe źródło dochodu. Aspekt ekonomiczny nie jest jednak jedynym wartym rozpatrzenia – równie ważny jest aspekt psychologiczny i socjologiczny.

Multum żyjących obecnie twórców – pisarzy, muzyków, malarzy, itd. – poświęciło całe swoje życie doskonaleniu rzemiosła, które mogłoby zaowocować poruszającą sztuką. Perspektywa bliskiego pojawienia się potężnej technologii, która na pewnym punkcie swego rozwoju będzie w stanie produkować na zawołanie przeciętnego użytkownika dowolną ilość dzieł, jest dla nich po prostu przerażająca.

W świecie, w którym wytwory artystyczne (lub raczej paraartystyczne) będzie w stanie produkować każdy, sztuka straci swoje pierwotne funkcje. Czy wygenerowanie wiersza oddającego smutny nastrój promptera może sprawić, że poczuje się on lepiej?… Czy odczuje radość z kreatywnego pokonania chaotycznej materii swych uczuć i myśli?… Czy wzbudzi czyikolwiek zachwyt?… Czy skłoni ludzi do zjednoczenia się w jego kontemplacji?… Wygląda na to, że to, w czym do tej pory upatrywaliśmy szczyt ducha ludzkiego, zostanie sprowadzone do pozbawionej większego sensu igraszki. Trudno powiedzieć, jaką funkcję będzie pełniła sztuka w dobie AI.

Trudno jest mi wyobrazić sobie kulturę w czasach, w których sztuka doświadczyłaby tak ogromnej dewaluacji, i trudno mi wyobrazić sobie ludzkość, jaką może ukształtować. Obawiam się, że dla nas, ludzi starej daty, kolejne generacje będą jak przybysze z obcej planety – nie będziemy w stanie znaleźć z nimi wspólnego języka.

Od czasów pojawienia się MidJourney (AI umożliwiającej generowanie obrazów), strona programu spływa nieprzerwanym potokiem syntetycznie produkowanych grafik, których samodzielne stworzenie jeszcze niedawno zajęłoby artyście godziny, dni lub miesiące. Gigantyczna nadprodukcja sztucznie generowanych dzieł doprowadzi do spowszednienia zarówno ich, jak i być może dzieł wyłącznie ludzkich, sprawiając, że będą przykuwały uwagę odbiorcy na zaledwie mgnienie oka. Istnieje bardzo duże ryzyko, że masa utalentowanych, potencjalnych twórców uzna wysiłek żmudnego doskonalenia swoich umiejętności za pozbawiony sensu i porzuci artystyczne aspiracje.

Nie wierzę w sztukę, która nie byłaby uświęcona wysiłkiem włożonym w jej wykonanie. Ale nie wierzę też w to, że w dobie generatywnej AI będzie komu docenić prawdziwie twórczy wysiłek włożony w tworzenie. Czy prawdziwa sztuka będzie powstawać nadal, ale w znacznie mniejszej ilości, zaś jedynymi jej odbiorcami będzie garstka najbliższych artystom osób?

Wszyscy chcemy być potrzebni. Dlatego nie ma chyba człowieka, który nie drżałby w obliczu perspektywy, że jego talenty – tym bardziej, kiedy poświęcił szlifowaniu ich lata pracy, często nie czerpiąc z nich żadnych finansowych profitów – staną się zbędne. Artyści to ludzie szczególnie wrażliwi, toteż można spodziewać się, że generatywna sztuczna inteligencja doprowadzi masę z nich do depresji. Sam doświadczam jej na tym tle od miesięcy. Pisanie nie jest jednak moim wyborem – jest koniecznością życiową; jestem na nie skazany na dobre i na złe, bez względu na wszystko. Nie ma żadnej innej rzeczy, której mógłbym poświęcić się całym sercem.

XXXV

Chyba nic na całym świecie, włącznie z życiem pantofelków, nie interesuje mnie mniej, niż sport, ale raz na dwa lata – kiedy (i o ile) nasza drużyna gra w Mistrzostwach Europy i Mistrzostwach Świata – i ja sam zasiadam przed telewizorem, żeby poddać się tym bardzo tajemniczym dla mnie emocjom, których istnienie mogę przypisać chyba tylko i wyłącznie zakodowanej głęboko w moim DNA, szczątkowej skłonności do zachowań stadnych.

Reprezentacji Polski zdarzało się zagrać naprawdę świetne, emocjonujące mecze. Starcie z Argentyną, z którą zmierzyliśmy się 30 listopada, niestety do nich nie należało. Atakowaliśmy bardzo słabo – momenty przyspieszonego bicia serca spowodowanego naszymi szarżami mógłby wyliczyć na palcach jednej ręki ktoś, kto kiedyś wsadził ją w krajzegę, ucinając połowę członków. Prawdziwą klasę pokazał chyba tylko Szczęsny, broniąc bramki jak lew. Gdyby nie on, zarobilibyśmy kilka kolejnych goli.

Statystyki mówią same za siebie: Argentyna była w posiadaniu piłki przez 73% czasu i wykonała 24 strzały, w tym 13 celnych, podczas gdy nasza drużyna wykonała tylko 3 strzały, celnych zaś – 0. Mimo tak dużej porażki, po raz pierwszy od 36 lat nasza reprezentacja awansowała do 1/8 finału rozgrywek pucharowych w Mistrzostwach Świata. Można spierać się co do tego, czy awans ten jest spowodowany tym, że graliśmy tak dobrze, czy też tym, że znalazły się grupy grające gorzej, ale zawsze jest to coś wartego uwagi.

W niedzielę 4 grudnia odbędzie się mecz Polska – Francja. Nie mam złudzeń co do tego, że zostaniemy przez rywala zmiażdżeni – najpewniej 3 do 0 – i na tym nasza przygoda z Mundialem dobiegnie końca.XXXVKilka miesięcy temu dwie aktywistki z grupy Just Stop Oil wtargnęły do Galerii Narodowej w Londynie i oblały jeden z obrazów Van Gogha przedstawiających Słoneczniki puszkowaną zupą pomidorową. Chciały w ten sposób zwrócić uwagę świata na kryzys klimatyczny i nieporadność rządu w walce z nim. Ich działanie można by streścić w jednym zdaniu: ”Co nam po sztuce, skoro wszyscy zginiemy?”.

Na wieść o tym, że ktoś ośmielił się podnieść rękę na dzieło Van Gogha, który jest jednym z moich ulubionych malarzy (a możliwe nawet, że ulubionym) poczułem, że zalewa mnie krew. Na szczęście, obraz genialnego postimpresjonisty nie ucierpiał, jest bowiem chroniony taflą szkła, z czego, jak podejrzewam, obie młode kobiety zdawały sobie sprawę (jego wartość szacuje się na ok. 80 milionów dolarów; gdyby go zniszczyły, nieprędko wyszłyby z więzienia). Jakiś czas później kolejni aktywiści, reprezentujący inną, choć zbliżoną ideowo grupę (Ostatnie Pokolenie), ufajdały puree ziemniaczanym obraz Claude’a Moneta z serii Stogi siana (wart 110 milionów dolarów). I to dzieło nie ucierpiało dzięki osłonie z szyby.

Interesuje się malarstwem na miarę swojego skromnego, ale wciąż poszerzanego wyrobienia. Jest to trzecia, zaraz po literaturze i muzyce, najmocniej przemawiająca do mnie gałąź sztuki. Jest cała masa dzieł, których kontemplacji oddaje się z wielką rozkoszą (najwyraźniej znienawidzony przez aktywistów impresjonizm i postimpresjonizm cenię sobie najbardziej). Nie rozumiem jednak ludzi płacących za przedmioty zbędne do życia sumy, za które można by uratować wiele ludzkich istnień. Uważam, że robienie tego jest równoznaczne z morderstwem tych, którym można by za nie pomóc. Nie jest to coś, co powinno obciążać milionerów z prawnego punktu widzenia, ale w sensie moralnym – już tak. Sądzę zresztą, że miejsce obrazów jest w muzeach, gdzie mogą podziwiać je wszyscy, a nie w prywatnych posiadłościach.

Rozumiem chęć zwrócenia uwagi na problemy współczesnego świata, ale nie rozumiem uciekania się w tym celu po tak drastyczne i kompletnie bezsensowne środki. Przesłanie aktywistów jest, jak się zdaje, następujące: Problem ze światem jest tak poważny, że wart zwrócenia na niego uwagi poprzez zapaćkanie jedzeniem zabezpieczonego szkłem obrazu – a skoro tak, można dojść do absurdalnego wniosku, że problem ze światem wcale poważny nie jest (obraz tak czy siak pozostaje przecież bezpieczny).

Kiedy obejrzałem filmik, na którym młodzi wandale (czy raczej wandalki, żeby użyć feminatywu; były to przecież dziewczęta) plamią obraz, a potem przyklejają się rękoma do ściany, poczułem pragnienie podejścia do nich i wystrzelania po twarzy, wyszarpania za kudły, itd. Potrzeba ta jest w znacznej mierze spowodowana przeświadczeniem, że kierował nimi nie tylko idealizm, ale – prawdopodobnie w większym nawet stopniu – potrzeba zaznania kilku minut sławy.

Oglądamy czasem z dziewczyną w Internecie odcinki programu Sprawa dla reportera emitowanego na kanale telewizyjnej dwójki. Ponieważ program leci od 1983 roku, jego formuła jest znana chyba wszystkim Polakom: redaktor naczelna, Elżbieta Jaworowicz, wraz z ekipą jedzie w miejsca, gdzie dzieją się jakieś ludzkie dramaty i sonduje je, usiłując pomóc ich bohaterom. Część programu odbywa się w studio, gdzie w sukurs redaktorce przychodzą ksiądz, prawnik, lekarze, itd., analizujący problemy od strony swoich profesji.

W jednym z odcinków naświetlono widzom historię mężczyzny, który nie mogąc pogodzić się z tajemniczym zaginięciem 11–letniego syna Mateusza w 2007 roku (najprawdopodobniej utonął w rzece, ciała nigdy nie znaleziono), zaczął trwonić wszystkie pieniądze na jasnowidzów, którzy – miał taką nadzieję – mogliby powiedzieć mu, co stało się z dzieckiem i gdzie może je znaleźć – żywe lub martwe. Podążając tą właśnie drogą, dając wysysać się naciągaczom, popadł w kolosalne długi, stracił rodzinę, słowem: spadł niemal na samo dno. Słuchając jego wypowiedzi i historii nie mogłem nadziwić się, jak to możliwe, że nikt nie zatroszczył się o zawiezienie go do szpitala dla nerwowo i psychicznie chorych, gdzie z pewnością uzyskałby pomoc, która mogłaby zapobiec tym okropnym nieszczęściom.

W programie pojawił się niejaki Marek Szwedowski, dość znany w Polsce jasnowidz i medium. Od większości osób deklarujących zdolności mediumiczne różni się tym, że za swoje usługi nie pobiera od klientów żadnych pieniędzy. Szwedowski przyznaje, że dar porozumiewania się z tamtym światem uzyskał po zapaleniu opon mózgowych trzydzieści lat temu. Do osób mających wątpliwości co do jego zdrowia psychicznego jest, jak sam mówi, przyzwyczajony i nie obraża się o nie. Choć sam również nie mam wątpliwości co do tego, że mężczyzna ma urojenia – poczuł w sobie przenikanie się tego świata z zaświatami po przebytej chorobie mózgu, co świadczy o uszkodzeniu przez chorobę jakichś jego obszarów – to jednak, ogólnie rzecz biorąc, zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Szczery, jak się zdaje, z niego chłop, a fakt, że działa pro bono, powinien dać do myślenia wszystkim tym, którzy dają się naciągać ”mediumicznym” wyzyskiwaczom.

Henry Darger i Krainy Nierealnego

Różne są motywacje osób tworzących literaturę. Jednych kuszą sława i pieniądze, drudzy tworzą ją z potrzeb autoterapeutycznych, jeszcze inni dlatego, że literatura stanowi dla nich najdogodniejszy sposób porozumiewania się ze światem. Powodów dla których twórca wyraża się w słowie jest zresztą więcej, z reguły łączy je natomiast wspólny mianownik: twórczość domaga się odbiorcy. Znakomicie świadczy o tym chociażby popularność blogów (rzekomo malejąca, ale wciąż jeszcze przecież duża) i pojawiające się jak grzyby po deszczu oficyny typu vanity press, w których każdy za stosowną opłatą wydać może drukiem swój utwór. Są jednak ludzie, którzy swą twórczość skrzętnie przed światem skrywają; nie zależy im na rozgłosie, pieniądzach, ani komunikacji z ludzkością. Każdego dnia pomnażają swój skarb, by móc cieszyć się nim w samotności. Ilu z nich zabiera go ze sobą do grobu i ile traci na tym świat – nie wiadomo. O ich istnieniu świadczą tylko rzadkie przypadki pośmiertnych demaskacji. Jednym z najznamienitszych z nich – obok chociażby Emily Dickinson – jest Henry Darger.

Henry Darger i Krainy Nierealnego (2)Urodził się w Chicago, 12 kwietnia 1892 roku, jako syn Henrye’go Dargera seniora i Rosie Fullman. Jego matka zmarła, gdy miał zaledwie 4 lata, podczas porodu (dziecko, córeczka, została oddana do adopcji, i wszelki ślad po niej zaginął). Henry sr. zachorował w 1900 roku, i musiał udać się do domu opieki św. Augustyna, gdzie przebywał aż do swojej śmierci pięć lat później. Ośmioletni wówczas Henry jr. trafił do ośrodka The Lincoln Asylum sprawującego opiekę nad dziećmi słabymi umysłowo. Według akt jego niedyspozycja umysłowa objawiać miała się… notoryczną masturbacją, co było zapewne pretekstem, który pozwolił ojcu chłopca znaleźć mu cztery kąty. Chłopiec uciekł stamtąd w roku 1908, jako siedemnastolatek. W 1917 roku został wcielony do armii, skąd zwolniono go wkrótce z powodu problemów z oczami.

Życie Dargera było monotonne i samotnicze. Jedynym jego przyjacielem był niejaki William Schloeder, ale wyprowadził się z Chicago w roku 1930 (zmarł w 1959 roku; mężczyźni utrzymywali znajomość korespondencyjnie). Przez całe życie pracował w charakterze woźnego i zmywacza naczyń. Czasami dla zabawy symulował głośne rozmowy pomiędzy sobą a swoimi przełożonymi, posuwając się w nich do mówienia nieprzyzwoitych rzeczy, których w rzeczywistości wypowiedzieć nie mógł. Był bardzo religijny i regularnie uczęszczał na msze święte do kościoła katolickiego. Dwa razy dziennie chodził na spacery, podczas których wygrzebywał z koszów na śmieci gazety i zupełnie bezużyteczne przedmioty.

Z tego znali Dargera sąsiedzi. Człowiek ten prowadził jednak nieskończenie bardziej bogate życie wewnętrzne, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Od 19 do 80 roku życia pracował w całkowitym sekrecie przed światem nad epicką powieścią fantasy. Nigdy nie starał się o opublikowanie jej w formie książkowej. Wszystko wskazuje na to, że tworzył ją wyłącznie dla samego siebie, że był to jego własny, prywatny, intymny świat, rodzaj literackiej bańki mydlanej, zapory przed rzeczywistością.

Dzieło liczy sobie 15.145 obustronnie zapisanych kartek maszynopisu i nosi tytuł ”Historia Dziewcząt Vivian, znana również jako Krainy Nierealnego, czyli rzecz o glandeko-angeliniańskiej burzy wojennej, spowodowanej buntem zniewolonych dzieci”. Miejscem akcji jest ogromna planeta (Ziemia jest jej satelitą). Toczy się na niej wojna pomiędzy dwoma państwami: Glendalianami, którzy ukochali sobie mordowanie i zniewalanie dzieci, oraz chroniącą je przed tymże okrucieństwem Abbienią. Tytułowe dziewczęta Vivan to siedem księżniczek szlachetnego narodu, zdecydowanych prowadzić z agresorami zmilitaryzowaną walkę.Henry Darger i Krainy Nierealnego (1)”Krainy Nierealnego” to nie tylko maszynopis: trzy z piętnastu tomów składających się na to monumentalne dzieło zawierają wyłącznie ilustracje – Darger używał do ich tworzenia m. in. techniki kolażu (posługiwał się przy tym wycinkami z gazet wybieranych ze śmietników) i akwareli. Ponieważ dzieło nie zostało dotychczas wydane drukiem zwartym (i z uwagi na jego objętość wątpliwe jest, by kiedykolwiek do tego doszło), warto poświęcić im więcej uwagi – zapewne dają najlepsze wyobrażenie o tym, co dzieje się na kartach książki.

Większość z nich to sielskie, bajecznie kolorowe obrazki przedstawiające tłumy dziewczynek relaksujących się na świeżym powietrzu. Na niektórych z nich są przyodziane, na innych – nagie, przy czym zwraca uwagę fakt, że – nie wiedzieć czemu – posiadają męskie narządy genitalne. Największe wrażenie robią ilustracje przedstawiające wojenną pożogę – dziewczynki są na nich bestialsko torturowane i mordowane: przybijane do krzyży, patroszone, duszone, biczowane, wiązane, szlachtowane, wieszane w masowych egzekucjach. Dwoi się na nich i troi od wyprutych wnętrzności; jest to istna rzeź niewiniątek.

Małe, roznegliżowane dziewczynki z męskimi genitaliami oraz mordujący ich masowo, dorośli mężczyźni – to właśnie zaprzątało Dargerowi myśli przez całe jego życie. Co sprawia, że człowiek ucieka przed rzeczywistością w świat tak makabrycznych fantazji?

Wszystko wskazuje na to, że impulsem do napisania powieści była postać pięcioletniej Elsie Paroubek, której morderstwo stało się w tamtym czasie sensacją medialną (mordercy nigdy nie odnaleziono). Darger wyciął jej zdjęcie z gazety i przechowywał je razem z masą innych wycinków, zupełnie nie przywiązując do niego uwagi. Pewnego dnia zapragnął jednak ujrzeć je znowu, ale nie mógł go odnaleźć; doszedł do wniosku, że zostało mu skradzione wraz z wieloma innymi przedmiotami podczas włamania do jego osobistej szafki w miejscu pracy. To wtedy zaczął roztrząsać okrucieństwa, jakich doświadczają na tym świecie dzieci, poprzysięgając sobie, że ”pomści je do granic możliwości” (tak napisał w dzienniku).Henry Darger i Krainy Nierealnego (3)Narzuca się przypuszczenie, że Darger chciał pomścić nie tylko stracone dzieciństwo Elsie, ale i swoje własne. Ośrodek opieki, do którego trafił po chorobie ojca, miał fatalną reputację; niewykluczone, że dochodziło w nim do nadużyć seksualnych. Być może dziewczynki z męskim przyrodzeniem to rezultat scalenia jego męskiego pierwiastka z żeńskim pierwiastkiem Elsie. Można również sądzić, że Darger, nie utrzymując intymnych relacji z kobietami, mógł nawet nie wiedzieć, że różnią się one anatomicznie od mężczyzn. Niektórzy sądzą, że był potencjalnym pedofilem-sadystą, któremu sztuka pozwalała tłumić zboczone popędy. A może wytłumaczenie jest zupełnie inne.

Darger napisał także kontynuację powieści pt. ”Szalony Dom”, o objętości 10 tysięcy stron rękopisu. Jest to opowieść o nawiedzonym domu, w którym dochodzi do zaginięć i makabrycznych morderstw dzieci. Siedem sióstr Vivian, oraz ich brat Penrode zostają wysłani w to złowieszcze miejsce, by dokonać tam serii egzorcyzmów. Trzecim większym dziełem artysty jest ”Historia Mojego Życia”. Choć tytuł wskazuje na dzieło autobiograficzne, tylko 206 stron z prawie 5 tysięcy Darger poświęca kolejom swego losu; resztę stanowi (zapoczątkowana niepozornym wtrąceniem) fikcja literacka osnuta wokół klęski pogodowej (tornada). Przez dziesięć lat, od 31 grudnia 1957 roku do 31 grudnia 1967 roku, pisarz prowadził też… dzienniki pogody, a od roku 1968 do 1973 – klasyczne dzienniki.

Czy człowiek, który całe życie spędza w czterech ścianach, na budowaniu swego fikcyjnego świata, jest normalny? Klinicyści, którzy usiłowali zdiagnozować Dargera pośmiertnie, stawiali hipotezę schizofrenii lub syndromu Aspergera. Rzeczywiście, kiedy myślę o Dargerze, przypomina mi się to, co Antoni Kępiński pisał w swojej klasycznej już ”Schizofrenii” o tzw. urojeniach wynalazczych i twórczościowych. Otóż zdarza się, że chory, w sekrecie przed całym światem, poświęca się całkowicie tworzeniu dzieła w zamierzeniu genialnego, które jednak z reguły (choć nie zawsze) okazuje się mieć niskie walory naukowe bądź artystyczne. Kiedy indziej chorzy tworzą z czystej potrzeby wyrażenia swoich zagmatwanych stanów wewnętrznych. Choć należy podchodzić sceptycznie do stawiania pośmiertnych diagnoz, z całą pewnością stwierdzić można, że Darger chorował na chroniczne zbieractwo. ”Jego pokój był zagracony po sam sufit. Wyglądało na to, że żaden z przedmiotów, które przyniósł tam w ciągu czterdziestu lat mieszkania w nim, nigdy go nie opuścił. Ledwo można było się przemieszczać” – wspomina Kiyoko Lerner, żona Nathana Lernera, właściciel mieszkania, dodając, że śmieci wypełniające pokój pomieściły dopiero dwa kontenery.Henry Darger i Krainy Nierealnego (4)Kiedy Darger zaniemógł, poprosił właściciela mieszkania, wspomnianego wyżej Nathana Lernera, o pomoc w zorganizowaniu mu pobytu w domu opieki. Trafił w to samo miejsce, gdzie jego ojciec. Tam też zmarł, 13 kwietnia 1973 roku, dzień po swoich 81 urodzinach. Dzieło, któremu poświęcił całe swoje życie, odkryte zostało na krótko przed jego śmiercią. Jako pierwszy miał zaszczyt zapoznać się z nim właśnie Nathan Lerner. Pewnego dnia wszedł do pokoju wciąż jeszcze żyjącego pisarza by uprzątnąć go na potrzeby przebudowy i nowego wynajmu. Był zaszokowany odkryciem manuskryptów i ilustracji. Na szczęście człowiek ten sam był artystyczną duszą, i poznał się na wartości dzieła. Kiedy jego pomocnik odwiedził autora w domu starości, i zagadnął go o to, co ma uczynić ze znaleziskiem, Darger odparł po chwili namysłu: ”Jest już za późno”. Lernerowie zaopiekowali się jednak spuścizną i zrobili jednak, co mogli, by zaprezentować ją światu. Ich wysiłki nie poszły na marne; dziś w USA o Dargerze pisze się książki i wydaje albumy z jego ilustracjami. Jego sława dotarła także do Polski. W 2005 roku, w Centrum Sztuki Współczesnej w Zamku Ujazdowskim można było zobaczyć wystawę jego prac w ramach ekspozycji pt. ”Okropności Wojny”.

Twórczość plastyczna Dargera została zakwalifikowana do nurtu art brut. Wikipedia definiuje go jako ”Wszelkie formy sztuki tworzonej nieprofesjonalnie i spontanicznie przede wszystkim przez osoby dotknięte chorobą psychiczną (artyści chorzy psychicznie, schizofrenicy) oraz szeroko rozumianych prymitywistów jako twórców bez wykształcenia artystycznego, często w ogóle niewykształconych, wizjonerów z tzw. marginesu społecznego. Zgodnie z pierwszą definicją twórcy art brut – podejmując jakikolwiek temat, używając określonych materiałów, w określony sposób – „czerpią” sami z siebie, z własnego wnętrza, a nie z zapożyczonych szablonów i wzorców sztuki klasycznej czy współczesnej”. Czy można wyobrazić sobie sztukę czystszą niż taka właśnie – niezależnie od jej poziomu?

A manuskrypty? Czy ktokolwiek zdołał przeczytać dzieło życia Dargera w całości? Prawdopodobnie nie, choćby z uwagi na fakt, że znajdują się obecnie w Amerykańskim Muzeum Sztuki Ludowej i ma do niego dostęp bardzo ograniczona liczba osób. Kevin Miller opiekujący się spuścizną po artyście twierdzi, że nie zdołał przeczytać wszystkiego, ale to, co przeczytał, jest całkiem niezłe. Mimo intensywnych poszukiwań w Internecie nie udało mi się znaleźć żadnych obszerniejszych fragmentów tej prozy, trafiają się tylko pojedyncze passusy. Być może jednak kiedyś świat dostanie szansę wejścia do Krainy Nierealnego.

***

Zdjęcia:
1. – Zdjęcie Henry’ego Dargera pochodzi ze strony Wikimedia commons z wolnymi mediami.
2. – Wszystkie manuskrypty Dargera. Fotografia pochodzi z oficjalnej strony American Folk Art Museum – https://folkartmuseum.org
3. – Oba skany ilustracji wykonanych przez Dargera pochodzą z oficjalnej strony MoMA – https://www.moma.org/

Zaproszenie do Podświadomości

Zaproszenie do Podświadomości (4)Czuję się dość bezbronny wobec sztuki malarskiej. Nie, żebym pozbawiony był wrażliwości, która pozwalałaby mi jej doświadczać, co to, to nie; po prostu gdzieś tam głęboko we mnie tkwi przeświadczenie (mogę mieć tylko nadzieję, że złudne), iż laik o obrazach wypowiadać się nie powinien, że trzeba do tego studiów, znajomości technik i nurtów, że to sztuka dla dość elitarnej grupy odbiorców. Chciałbym jednak spróbować opowiedzieć o twórczości, która ostatnimi czasy dość mocno mnie zafrapowała. Mowa o obrazach Rene Magritte.

Kiedy pierwszy raz ujrzałem obrazy Magritte’a, wzbudziły moją ciekawość, ale nicZaproszenie do Podświadomości (3) więcej. Zapomniałem o nich na kilka kolejnych dni, po których zaczęły jakby same dopraszać się o uwagę. Najtrafniej byłoby powiedzieć, że kręciło mnie od nich w umyśle, jak od pewnych zapachów kręci w nosie, ale do kichnięcia długo nie dochodzi. O coś więc mi chodziło, i to bardzo, ale o co – tego nie wiedziałem. Aż zrozumiałem.

A zrozumiałem, co następuje. Otóż, być może zabrzmi to naiwnie, ale wierzę, że w każdym człowieku istnieje rzeczywistość rodem z obrazów Magritte’a; że jest to jakby zaplecze tego, z czego zdajemy sobie sprawę, nieskończona pakamera podświadomości, i że w chwili, kiedy pijemy herbatę, spacerujemy, czy wykonujemy jakąkolwiek inną czynność, pewna część naszej jaźni snuje się po niej, omamiona tajemniczością i poetyką. Do świata tego przeniknąć świadomie możemy rzadko i tylko na chwilę – w Zaproszenie do Podświadomości (1)snach i chwilach zamyślenia, zazwyczaj też nie potrafimy należycie sportretować ich i opisać. Magritte swą sztuką pośredniczy pomiędzy nim a nami, oprowadza nas po nim, a nawet na swój zawiły, graniczący z gmatwaniem sposób objaśnia go. Chyba dlatego też odbiorca chce doświadczać dziwności sztuki belgijskiego malarza, chce obcować z nią, łakomie pożera ją wzrokiem.

Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest naruszanie logiki świata, przejawiające się na przykład w dziwacznym zestawieniu elementów, ich dysproporcjach, etc. KiedyZaproszenie do Podświadomości (2) indziej logika ulega nie tyle nadwątleniu, co brutalnemu wydrwieniu – jak chociażby w obrazie przedstawiającym deszcz ludzki czy dwóch mężczyzn spacerujących po pogodnym niebie. Niezwykłe wrażenie sprawia również pustka świata przedstawionego; w dziwaczny sposób zagęszcza jego dziwność, staje się dla wyobraźni wyzwaniem nie mniejszym, niż bogactwo form występujące chociażby na obrazach surrealistki Leonory Carrington. Z dużą ilością przestrzeni w ciekawy sposób koresponduje zaś dobór kolorów – są to barwy delikatne, spokojne. Mimo wszystko, jest w tych obrazach pewien niejasny niepokój. Chyba dlatego, że zdają się emanować błogim obłędem, kusić zaproszeniem do zapomnienia się, odcięcia od świata realnego – przy czym odcięcie to może być krótkie, i pozostawia po sobie kłopotliwy apetyt na więcej. Na pewno ma też na to wpływ emanująca z tych obrazów cisza. Ta zdaje się unosić w nich jak niemy Zaproszenie do Podświadomości (5)zakaz hałasowania.

Skądinąd wiem, że w malarstwie funkcjonuje podział na sztukę niską i wysoką, a także na taką, w której przeplatają się elementy charakterystyczne dla ich obu. Jako amator umiejscowiłbym twórczość Magritte’a właśnie pośrodku, choć przyznam, że kierują mną pobudki czysto intuicyjne (choć dowcip Magritte’a bywa banalny, co czasami trochę mnie drażni).

Wszystko to, co napisałem, brzmi na pewno nieporadnie, ale też nie mogłem odmówić sobie zająknięcia się na temat twórczości belga. Jeśli ktoś uzna słowa te za bełkot – niech przynajmniej uzna je za bełkot spowodowany wielkością tej sztuki. Może tak nawet byłoby lepiej. Może to właśnie najlepszy komplement.

***

Obrazy Rene Magritte:
1. – Personal Values
2. – Not to be Reproduced
3. – Forbidden Literature (The Use of the Word)
4. – Natural Encounters
5. – Time Transfixed