Archiwa miesięczne: Listopad 2021

Natascha Kampusch – ”3096 Dni”

Natascha Kampusch - ''3096 Dni''Natascha Kampusch miała zaledwie 10 lat, kiedy podczas pieszej wędrówki do szkoły została porwana przez szaleńca, który następnie przetrzymywał ją przez niemal 9 lat z dala od reszty świata. Po tym czasie udało jej się uciec i stopniowo powrócić do życia. Historia jak z filmu grozy klasy B – ale wydarzyła się naprawdę. W kilka lat po odzyskaniu wolności, ofiara porywacza napisała książkę stanowiącą próbę rozliczenia się z przeszłością – zaproszenie za kulisy swego piekła.

Przez pierwszych kilka lat Autorka była przetrzymywana w ciasnej i obskurnej piwnicy (z czasem porywacz pozwolił jej przekształcić celę w coś, co można określić mianem parodii jej pokoju dziecięcego). Dopiero kiedy zaczęła miesiączkować, Priklopil (bo tak miał na nazwisko) stwierdził, iż jest już na tyle dorosła, że powinna zacząć pomagać mu w pracach domowych i zaczął regularnie sprowadzać ją do pomieszczeń mieszkalnych. Natascha była przez niego zmuszana do prac porządkowych (porywacz miał obsesję na punkcie czystości, w znacznej mierze podyktowaną paranoicznym strachem przed wizytą policji i ewentualnością znalezienia przez nich śladów pobytu swojej ofiary) oraz remontowych. Dominacja porywacza nad Kampusch była tak silna, że pod koniec jej niewoli zdarzało mu się wychodzić z nią do świata zewnętrznego (co było zresztą początkiem ostatniej fazy jego planu zakładającego wspólne życie), a ona nie była w stanie zdradzić go przed mijanymi ludźmi choćby słowem.

Głównym celem Priklopila było posiadanie kogoś, nad kim mógłby sprawować absolutną kontrolę. Żeby osiągnąć ten cel, posługiwał się – jakżeby inaczej – przemocowymi metodami. Kampusch doświadczała więc udręki psychicznej – poniżenia (miała kompleksy na punkcie swojej wagi, toteż Priklopil uderzał w ten czuły punkt), manipulacji (porywacz wmawiał jej, że rodzice jej nie kochają, a policja już dawno zaprzestała śledztwa w jej sprawie), prześladowania (monitorował jej poczynania przy pomocy prowizorycznego, ale skutecznego systemu podsłuchowego) – oraz fizycznej (po kilku latach była bita za najmniejsze nawet ‘’przewinienia’’). Przemoc seksualna zdaje się schodzić na dalszy plan; Autorka książki pozwoliła sobie zresztą (do czego jawnie się przyznaje) owiać tę sferę mgiełką tajemnicy. Mężczyzna decydował też, co można jej jeść oraz w jakich proporcjach, wyznaczał czas, w którym mogła korzystać z energii elektrycznej, itd.

Autorka książki wiele miejsca poświęca roztrząsaniom na temat przyczyn, z jakich mężczyzna porwał ją i przetrzymywał. Jej analiza jest bardzo rzetelna i drobiazgowa – widać, że Kampusch posiada intuicję psychologiczną i dużą wiedzę, zapewne nabytą w toku terapii której celem było wyjście z traumy. Przedstawia swojego oprawcę jako człowieka zdominowanego przez zaborczą i nadopiekuńczą matkę, który kompensował sobie poczucie niższości właśnie poprzez totalną dominację nad innym człowiekiem.

Przez niemal 9 lat porywacz był jedyną osobą z krwi i kości w życiu autorki – jedynym realnym, namacalnym człowiekiem z którym mogła porozmawiać, spędzić czas. Mimo wszystko stał się więc dla niej kimś ważnym. Po całym cierpieniu, który zgotował jej Priklopil, Autorka jest w stanie przyjrzeć mu się z psychologicznego dystansu. Z tego powodu znaczna część ludzi zainteresowanych tematem zarzucała Autorce Syndrom Sztokholmski – stan sympatyzowania z porywaczem pojawiający się jako reakcja obronna udręczonej psychiki. To, że Kampusch nie doszła w swym cierpieniu do punktu, z którego bezmyślnie demonizowałaby oprawcę, jest moim zdaniem jej ogromnym zwycięstwem nad nim oraz nad swoim własnym cierpieniem.

Prawdziwą esencję książki stanowi wewnętrzna walka, którą autorka toczyła każdego dnia na wielu frontach jednocześnie. Usiłowała nie zatracić się w wizji świata tak nachalnie narzucanej jej przez Priklopila – pamiętać, że jest jej oprawcą i nie żywić wobec niego wdzięczności za to, że dał jej słodycze albo pozwolił wziąć gorącą kąpiel w wannie; nie ulegać złudzeniu, że porywacz stanowi uosobienie zła, gdyż nienawiść do niego pozbawiła by jej resztki sił; odmawiać sobie samobójstwa (kilka prób jednak podjęła), w czym pomagała jej świadomość, że gdzieś tam czeka na nią jej najbliższa rodzina.

Ostatnie rozdziały swojej opowieści Kampusch poświęciła początkom życia na wolności i refleksji dotyczącej mentalności społeczeństwa, którą tak dotkliwie obnażył przypadek jej porwania. Udowadnia, że ludzkość potrzebuje zarówno złoczyńców, jak i ofiar. Istnienie tych pierwszych daje ludziom pretekst do życia w iluzji jednoznaczności dobra i zła, istnienie tych drugich – na poczucie, że nie jest się najsłabszym ogniwem, że zawsze jest ktoś, kto stoi niżej w hierarchii społecznej i kogo można wykorzystać, choćby nawet dla polepszenia swojego ego. Kampusch posiadała wysoką samoświadomość i nie godziła się na sprowadzanie jej do roli ofiary, a osoby Priklopila do demonicznego ucieleśnienia zła. Swoim świadectwem udowadnia, że człowiek nawet w najbardziej ekstremalnej sytuacji jest w stanie ocalić swoją godność, uczuciowość i rozumność.

Relację Kampusch czyta się z zapartym tchem. Jest napisana niezwykle zgrabnym językiem i bardzo skondensowana – nie ma w niej żadnych dłużyzn. Jej jedyną wadą jest to, że miejscami streszcza całe interwały czasu w sposób dość lakoniczny. Czasami można się też zastanawiać, czy kilkunastoletnia Kampusch rzeczywiście czuła i postrzegała w danym momencie pewne rzeczy tak, jak je opisała, czy też pojmuje je w ten sposób dopiero po latach, projektując poczynione po czasie obserwacje na dawną siebie – ale to akurat w gruncie rzeczy niewiele znaczący szczegół.

Książka Kampusch to relacja jedyna w swoim rodzaju – przejmujące grozą spojrzenie w mroczną, dziewięcioletnią wyrwę w życiorysie młodej, wrażliwej i inteligentnej, dobrze zapowiadającej się kobiety. Czytając książkę Autorki, czytelnik patrzy w tę otchłań, stając z nią ramię w ramię.

Ocena: 9/10 (wybitna).

***

Okładka: Sonia Draga.