XIV

Im bardziej zbliża się termin korespondencyjnych wyborów prezydenckich, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że działania Prawa i Sprawiedliwości są kompletnie sprzeczne z nazwą partii. Tak naprawdę powinna nazywać się: Bezprawie i Niesprawiedliwość. Krew się w człowieku gotuje, toteż pisząc o nich ciężko o zachowanie tak zwanego parlamentarnego słownictwa, ale spróbuję. Bo dzieje się.

Po tym, jak prokurator Ewa Wrzosek (prokuratura rejonowa Warszawa Mokotów) wszczęła śledztwo ws. ”sprowadzenia niebezpieczeństwa zagrażającego życiu i zdrowiu wielu osób poprzez przedsięwzięcie działań mających na celu przeprowadzenie wyborów Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej w 2020 r.”, zostało ono umorzone w absolutnie rekordowym czasie 3 godzin (!!!), bez przeprowadzania jakichkolwiek czynności śledczych. Dokonała tego – nieobecna wtedy w pracy! – przełożona prokurator Wrzosek, Edyta Dudzińska. Wobec Wrzosek zostało również wszczęte postępowanie dyscyplinarne. Jak widać, wszczynać śledztwo przeciwko PiS-owi (bo tak naprawdę to właśnie PiS-owi zależy na utrzymaniu terminu wyborów) to jak zaskarżać Kim Dzong Una w Pjongjangu.

Dalej. Po wszystkich zbiorowych gwałtach na konstytucji, których dokonał PiS, Andrzej Duda stwierdza, że wybory prezydenckie muszą odbyć się w terminie, bo w przeciwnym razie będziemy mieli kryzys konstytucyjny. Czasami zastanawiam się, czy ci ludzie usiłują robić z obywateli idiotów z premedytacją, czy też naprawdę są tak chorzy lub głupi, by wierzyć we własne słowa? Cokolwiek by nie mówić o Hitlerze, on sam przecież też szczerze wierzył w to, że podjęte przez niego działania wojenne w ostateczności przełożą się na dobro świata.

Określenie Mięso Wyborcze, na które natknąłem się gdzieś w Internecie, najlepiej obrazuje stosunek PiS-u do wyborców. ”Won do skrzynek, oddawać głos, a potem, jak już władza znowu znajdzie się w naszych rękach na kilka najbliższych lat – możecie zdychać”. Wciąż zastanawiam się, czy wziąć udział w głosowaniu (oddając swój głos przeciwko PiS-owskim zbrodniarzom) czy też zbojkotować je. Tusk i Hołdys zadeklarowali, że nie wezmą udziału w tym karykaturalnym przedsięwzięciu, w tej farsie, której wynik jest z góry znany. Istnieje też na też szczęście szansa, że wybory w formie wymuszanej przez PiS nie odbędą się. Mamy już pierwszy maja, a organizacja leży i kwiczy. Chwilami aż śmiać się chce z PiS-owskich partaczy, z ich chorobliwego uporu i zwyczajnej głupoty.

Kaczyński na dobranoc ogląda zapewne filmy dokumentalne o Korei Północnej i rządzących w niej na przestrzeni dziejów dyktatorach, marząc o takim jak oni uwielbieniu tłumów. Na szczęście ma już 70 lat i jego czas dobiega powoli końca; nie zdąży więc zniewolić Polski tak, jakby tego pragnął. Wkrótce odejdzie, PiS zmieni nieco swoje oblicze (bo obecny PiS to tak naprawdę Kaczyński), a historia rozliczy go za zbrodnie przeciwko Ojczyźnie. Skoro Polska wyszła z komuny, wyjdzie i z PiS-okracji.

Jakby mało było nieszczęść, kraj dotknęła susza. Problem ten najlepiej obrazuje chyba stan Wisły. Oglądając zdjęcia, na których widać ogromne łachy piasku i żałośnie niski poziom wody po raz kolejny uświadamiam sobie (po raz pierwszy zdałem sobie z tego sprawy podczas minionej zimy; śnieg ani razu nie przeleżał u mnie całego dnia!), że zmiany klimatyczne przestały być abstrakcyjnymi zapowiedziami naukowców, i stały się faktem. Czymś, z czym – chcąc nie chcąc – będziemy musieli się liczyć.XIVPod koniec kwietnia w lasach niemal całej Polski obowiązywał pierwszy stopień zagrożenia pożarowego. Kto odwiedził kiedyś las w okresie suszy ten wie, że przypomina on wtedy jedną wielką beczkę prochu, gotową eksplodować od pierwszej iskry. Ba – wystarczy nawet kawałek szkła, który rozgrzeje się na słońcu i podpali ściółkę. W miejscowości, gdzie mieszkam, w przedostatnim tygodniu kwietnia syrena straży pożarnej wyła niemal codziennie, oznajmiając, że gdzieś w pobliżu wybuchł pożar. A to dopiero minął kwiecień. Strach pomyśleć, co przyniesie lato.

Gdy byłem dzieckiem, czerpaliśmy wodę z tradycyjnej studni kręgowej. Nie była zbyt głęboka (choć wtedy taka mi się wydawała) i w suchych okresach bywało w niej tylko błoto, toteż od czasu do czasu zmuszeni byliśmy pożyczać wodę od sąsiadów. Jeden z takich epizodów pamiętam, jakby zdarzył się wczoraj: ja, mały brzdąc, idę z babcią do sąsiadki mieszkającej ze dwieście metrów dalej. Babcia prowadzi dwukołową taczkę; stoją na niej (zapewne podzwaniając) wielkie metalowe beczki do mleka. Gdy zachodzimy do sąsiadki, napełniamy je wodą ze studni głębinowej, pompując ją ręczną pompą. Kilka lat później wywiercamy sobie taką i my (tyle, że z podłączeniem do rurociągu), co kładzie kres tego rodzaju kryzysom aż po dziś dzień.

Wczorajszej nocy pojawił się wreszcie tak długo oczekiwany deszcz. Przyroda od razu odżyła. Trawa stała się zieleńsza, zaroiło się od mleczy, rozwinęły się pąki kwiatów wiśni. Klomby w ogródku przestały przypominać piaskownice, i w końcu będzie posadzić na nich nowe kwiaty. Brat zapalił się do hodowli ostrych papryczek (m. in. chili, jalapeno oraz habanero), i kupił trochę nasion; gdy wyrosną, zrobimy z nich pikantne sosy.

Rząd znosi kolejne obostrzenia mające zablokować rozprzestrzenianie się koronawirusa. Coraz więcej ludzi wylega na ulicę, żeby odreagować wielotygodniowe niedogodności kwarantanny. Podejrzewam, że znaczna część Polaków wykorzysta weekend majowy na spotkanie ze znajomymi i rodziną przy grillu i piwie. Martwię się trochę o to, czy to nie za wcześnie; o to, żebyśmy nie zaprzepaścili tego, co z takim trudem osiągnęliśmy. Z drugiej strony rozumiem, że spędzanie całych dni w domu dla większości ludzi stanowi katorgę nawet w chłodne miesiące, o tych wiosennych nawet nie wspominając.

Przeczytałem ostatnio ponad niemal 800-stronicowy zbiór korespondencji Jamesa Joyce’a, uznawanego powszechnie za jednego z najniezwyklejszych pisarzy w dziejach. Wydał zaledwie jedną klasyczną w rozumieniu tego słowa powieść, zbiór opowiadań, dwa skromne objętościowo tomiki poezji, oraz dwa potężne w swym rozmachu eksperymenty literackie – Ulissesa oraz Finnegans Wake.

Swego czasu przeczytałem Ulissesa, napisałem nawet jego recenzję, ale dzisiaj, po lekturze kilku poświęconych tej książce artykułów stwierdzam, że czyniąc to porwałem się z motyką na słońce. Prawdopodobnie nie rozumiem tej książki. Nie dostrzegam w niej bowiem większości sensów, o których rozprawiają ze swadą jej entuzjaści. Cóż – kiedy znajdę trochę czasu, zmierzę się z nią po raz kolejny (poprzednim razem zajęło mi to miesiąc). Może wtedy pojmę z niej więcej. Miałem też w planach przeczytanie spolszczenia Finnegans Wake (Polska edycja w ”tłumaczeniu” Krzysztofa Bartnickiego – Finneganów Tren), ale po przeczytaniu artykułu pt. Katedra na piasku, który ukazał się na portalu Rzeczpospolitej (autora zapomniano niestety podać), doszedłem do wniosku, że nie miałoby to żadnego sensu, że niuanse i meandry tego dzieła badać można tylko zaczytując się w jego oryginale, a to zdecydowanie przekracza moje możliwości intelektualne (i czasowe).

Zasiadając do lektury listów Joyce’a miałem nadzieję pojąć zamysł twórczy, który przyświecał mu podczas pisania obydwu jego (wielce dyskusyjnych) arcydzieł, tymczasem pojąłem coś innego. Chodzi o fakt, że jeśli nie uda mi się zostać pisarzem, to tylko z dwóch możliwych powodów: albo dlatego, że nie byłem dostatecznie pracowity (w pojęciu tym mieści się zarówno produktywność, jak i upór w dążeniu do celu), albo dlatego, że nie posiadałem stosownego talentu.

Joyce napisał swe wielkie dzieła pomimo nieustannych i nieprawdopodobnych trudności życiowych. Pomimo kłopotów materialnych (przez długie okresy czasu egzystował na skraju nędzy), wiecznej tułaczki (nie sposób zliczyć, ile razy zmieniał miejsce zamieszkania), problemów zdrowotnych (zmagał się z postępującą ślepotą, a żeby spowolnić jej postępu zmuszony był poddać się kilkunastu operacjom oczu; do tego był alkoholikiem), choroby psychicznej ukochanej córki (cierpiała na schizofrenię), o jego groteskowych perypetiach z wydawcami nawet nie wspominając. Był człowiekiem absolutnie oddanym sztuce pisarskiej, ba, miał ją we krwi – żyjąc, po prostu nie mógł jej nie uprawiać. Był chodzącą literaturą.

Jeśli chodzi o pracowitość, każdego dnia piszę od 1000 do 2000 słów prozy (opowiadań, nowel i powieści). Nieskromnie myślę, że posiadam jakiś talent. Nie wiem, czy dostatecznie duży, by przebić się z nim ponad ogół piszących, ale pracuję z nim systematycznie i tyle, ile tylko mogę. Jeśli nawet nie uda mi się zostać dobrym pisarzem, to nie chcę, żeby doszło do tego przez to, że się obijałem. Choć mam jedno życie, uznaję grę za wartą świeczki.

8 komentarzy do “XIV

    1. Morfeusz Autor wpisu

      Czy to perły, czy zwykłe kamyki do puszczania kaczek, to pokaże dopiero próba czasu 😉 Musi to wszystko odleżeć swoje, żebym mógł przeanalizować to z perspektywy czasu, na chłodno i poprawić. Być może kiedyś wrzucę coś na blog 🙂

      Polubione przez 1 osoba

      Odpowiedz
      1. Morfeusz Autor wpisu

        Odezwę się do Ciebie, kiedy już uporam się z kilkoma problemami. To po prostu nie jest dla mnie dobry czas na kontaktowanie się z ludźmi. W pewnych okolicznościach wolę się po prostu izolować, pozostawać na uboczu na tyle, na ile się da. Nie gniewaj się proszę. Ślę serdeczności ❤

        Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz