Archiwa miesięczne: Listopad 2015

Stephen King – ”Bazar Złych Snów”

Stephen King - ''Bazar Złych Snów''Muszę uczciwie przyznać, że czekając z niecierpliwością na swój – sunący do mnie pocztą – egzemplarz ”Bazaru Złych Snów”, nie mogłem powstrzymać się od przeczytania kilku recenzji i opinii czytelników mających już okazję się z tomem zapoznać. Nieco zmartwiła mnie ich w większości zaledwie względna przychylność. W pamięci miałem także zwierzenia samego Kinga twierdzącego, że tworzenie krótkich form nie sprawia mu już tyle radości, co kiedyś. Czy można oczekiwać chwytających za serce utworów od rzemieślnika, który wprawdzie miał największy na świecie wkład w świat literackiej grozy, ale obecnie po części stracił natchnienie do ich tworzenia? Szukając odpowiedzi na to pytanie, przypomniałem sobie, że na przestrzeni kilku dekad ukazało się już 6 tomów opowiadań, z których – mimo własnego sceptycyzmu – dał się poznać czytelnikom jako fantasta, specjalista od ludzkiej natury, straszydło, pasjonat życia codziennego, i humorysta. Umiejętnie tasował dowcip, grozę i prozę życia codziennego, budował napięcie i szkicował portrety psychologiczne bohaterów. Ostatecznie do lektury tomu zabrałem się z ufnością w talent mistrza, i, jak się okazało, miałem rację.

Zacznijmy od tego, że – co dość niesamowite – zaledwie połowa z opowiadań w tomie jest klasycznym, posiadającym motyw paranormalny horrorem. Poza nim jest trochę kryminału (”Śmierć”, ”Billy Blokada”), dramatu (”Premium Harmony”, ”Batman i Robin Wdają się w Scysję”, ”Moralność”, ”Herman Wouk Jeszcze Żyje”), dreszczowca (”Kiepskie Samopoczucie”, ”Ten Autobus To Inny Świat”), a nawet obyczajówki (”Pan Ciacho”) oraz komedii (”Pijackie Fajerwerki”). Malkontenci mogliby odnieść wrażenie, że Kingowi zabrakło pomysłów na typowe opowiadania grozy, ale moim zdaniem specyfika tekstów wynika z dojrzałości autora do wysunięcia teorii, czy aby rzeczywistość nie jest gorsza – lub co najmniej równie zła – od tego, co nadnaturalne? W gruncie rzeczy tym, czego wszyscy się boimy najbardziej, jest śmierć, a ta jest wszechobecna. To właśnie jej motyw – i motyw przemijania – zgrabnie przewijający się przez te opowiadania łączy je na tyle udanie, że ich rozpiętość gatunkowa nie tylko nie wadzi, ale wręcz wychodzi na plus. Muszę również dodać, że od dawna nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że wszystkie te Kingowskie wycieczki w stronę fantastyki i grozy, wobec której stają nagle najzwyczajniejsi ludzie pod słońcem, stanowią jedynie pretekst do ukazania magii bycia człowiekiem, którą pisarz – nawet jeśli był to jednak tylko efekt uboczny – odmalowywał przepięknie. Niniejszym tom ze względu na różnorodność gatunkową tekstów w nim zawartych zdaje się potwierdzać moje wcześniejsze przypuszczenia.

King w wirtuozerski sposób gra na emocjach czytelników – szczególnie tych niewygodnych. Droczy się z nimi, poddając ich emocjonalność wyzwaniom ciężkim, ale jednocześnie czyni te wyzwania na tyle interesującymi, że nie sposób nie podjąć rękawicy. Kiedy już czytelnik poczuje na sobie cząstkę siły wyrazu autora, w wyobraźni staje mu jego twarz, w uśmiechu sygnalizująca propozycję sprawdzenia, ile razem dacie z Ciebie wykrzesać. Dlatego chcemy zatłuc na śmierć tytułowego ”Wrednego Dzieciaka”, czujemy współczucie dla wiejskiego głupka skazanego na szafot za morderstwo w ”Śmierci”, sympatyzujemy z chorym na Alzcheimera staruszkiem w ”Batman i Robin Wdają się w Scysję”, ulegamy uczuciowemu i myślowemu miszmaszowi razem z bohaterem ”Premium Harmony”, z ciężkim sercem podzielamy poczucie beznadziei samotnych matek w ”Herman Wouk Jeszcze Żyje”, czujemy się bezgranicznie samotni z mężczyzną w ”Letnim Gromie”, dajemy się ponieść coraz większej, próżnej zawziętości z bohaterami ”Pijackich Fajerwerek”. Obcując z tymi opowiadaniami można naprawdę przekonać się o słuszności stwierdzenia Umberto Eco, że kto czyta książki, ten żyje podwójnie.

Klasyczne opowiadania grozy są jednymi z najlepszych w tomie. Na pierwszy plan wybijają się: oparta na błyskotliwym pomyśle ”Wydma”, zniewalające niezwykłym klimatem ”Życie po Życiu”, emocjonujący do granic możliwości ”Wredny Dzieciak”, oraz fantastycznie stymulujące wyobraźnię ”Nekrologi”. Nie sposób nie dać się ponieść tym historiom, i nie sposób nie rozpamiętywać ich z przyjemnością jeszcze wiele dni po przeczytaniu. Zdają się również stanowić wyśmienity materiał do zekranizowania.

W tomie znajdują się również dwa wiersze mające charakter narracyjny – są to więc niejako opowiadania pisane w formie poematu zamiast klasyczną prozą. Osobiście nie uważam, żeby miały głębszą wartość literacką, jednak bardzo miło czyta się je jako swoistą ciekawostkę. Pozostaje pytanie o to, czy powinny znaleźć się w niniejszym tomie, pomiędzy tworzącymi gatunkowo zgrabną całość opowiadaniami? Czy – nawet będąc tworami tak drobnymi w stosunku do reszty treści i formy – nie sprawiają wrażenia zbędnej ingerencji w skończone już, kompletne dzieło? Osobiście mając na uwadze, że w inny sposób nie miałbym okazji w najbliższym czasie zapoznać się głębiej ze stylem poetyckim Kinga, uznaję oba wiersze za swoiste wisienki na czubku tortu. ”Tommy” to przeciętny tekst, ale już ”Kościół z Kości” nie daje o sobie zapomnieć.

Osobny akapit należy się z pewnością wprowadzeniu do książki, oraz poprzedzającym każde opowiadanie zapiskom dotyczącym ich powstawania. Osobiście uwielbiam takie wtręty – raz, że jestem żywo zainteresowany magią procesu twórczego, dwa, że dzięki nim pomiędzy autorem a odbiorcą rodzi się intymna więź intensyfikująca odbiór twórczości.

Plotki o wypaleniu twórczym Kinga są absolutnie przesadzone, chociaż pewne motywy zawarte w opowiadaniach w zbiorze rzeczywiście pojawiały się już w jego twórczości. Opanowany przez złe moce samochód (”Christine”), wpływanie na rzeczywistość w sposób nadnaturalny przy pomocy słowa pisanego (”Edytor Tekstu”), kondensacja zła w dziecku (”Czasami Wracają”, ”Udręka Małych Dzieci”), świat opustoszały po zagładzie (”Nocny Przypływ”). King, choć czasami ociera się o autoplagiat, nie popełnia go jednak.

Opowiadania są moją ulubioną formą literacką jakiej tworzenia podejmuje się King. Uwielbiam być rzucany z jednego wiru wydarzeń w drugi, zaskakiwany innowacyjnymi pomysłami na fabułę, być świadkiem przewrotnych zakończeń historii. ”Bazar Złych Snów” kończyłem ze smutną świadomością, iż na kolejny tom krótkich form Kinga przyjdzie mi czekać niemal standardowe już w tym przypadku 7 długich lat. Z pewnością przez ten czas wrócę do niego wielokrotnie.

Ocena: 8/10 (rewelacyjna).

***

Okładka: Prószyński i S-ka.

Pamiętnik Gracza #1 – ”Manhunt 2”

Wirtualna rzeczywistość gry komputerowej jest jednym z najlepszych miejsc do odpoczynku od trosk życia codziennego, o czym niestety z biegiem lat zapomniałem. Bo czy może nie zajmować, nie emocjonować wcielenie się w postać na przykład żołnierza wykonującego z narażeniem życia rozkazy swojego państwa, czy policjanta walczącego o przetrwanie w mieście opanowanym przez hordy żywych trupów?… W grze komputerowej można być, kim się tylko zapragnie, i, co najlepsze – robić, co się żywnie podoba, bez ponoszenia konsekwencji w realnym życiu.

Swoją pierwszą od wielu lat przygodę ze światem gier wideo postanowiłem przeżyć z grą ”Manhunt 2”, w której gracz wciela się w postać Daniela – naukowca poddawanego w ramach projektu Pickman tajemniczym eksperymentom w odizolowanym od świata ośrodku badawczym, oraz jego zwyrodniałego kolegi, Leo. Pewnej nocy, na wskutek awarii systemu zabezpieczeń budynku, drzwi do wolności stają przed Dannym i jego towarzyszami niedoli otworem, i może wyruszyć po wolność, prawdę o sobie i zemstę na swoich oprawcach. Szybko okazuje się, że będzie musiał za to zapłacić najwyższą możliwą cenę – łącznie z utratą człowieczeństwa. Droga wiodąca do celu jest bowiem usłana bezlitosnymi, wynajętymi przez osoby stojące za projektem oprawcami – oprawcami na tyle psychopatycznymi, że gotowymi zamordować go dla samej frajdy pozbawienia życia.

Pozwoliłem sobie emocjonalnie zintegrować się całkowicie z bohaterami rozgrywki na czas trwania sesji z grą, żeby zdać z niej jak najciekawszą relację w niniejszym eseju. Z uwagi na łączący bohaterów wspólny cel postanowiłem nie wyszczególniać w tekście zbytnio tego, którą z postaci akurat kierowałem. Zamierzenie może wydawać się szokujące zważywszy na fakt, że gra polega na możliwie najbrutalniejszym i najkrwawszym eliminowaniu przeciwników, w wersji na komputer pozbawiona jest konsolowej cenzury i została sklasyfikowana przez ekspertów jako nadająca się wyłącznie dla osób dorosłych. Chciałem jednak od razu zaznaczyć, że pomimo sugestywności opisu wrażeń płynących z uczestnictwa w grze nie straciłem kontaktu z rzeczywistością, nie miałem chęci mordowania w świecie realnym, i nie stałem się nieczuły na ludzką krzywdę – ani przechodząc ją z równym zaangażowaniem po raz pierwszy kilka lat temu, ani teraz.Pamiętnik Gracza #1 - ''Manhunt 2'' (9)Była burzowa, zimna noc, jedna z wielu takich w ośrodku. Wsłuchiwałem się w grzmoty i szum ulewnego deszczu, kiedy nagle spadło napięcie, a potem więzienne cele stanęły otworem i dźwięk alarmu rozbrzmiał niczym budzik wzywający do wyjścia z letargu. Wystarczyła jedna krótka chwila, żeby cały eksperyment wymknął się spod kontroli; jedna iskra, żeby budynek zapłonął istnym piekłem. Na szczęście nie wszystkie cele otworzyły się na wskutek awarii. Kiedy jednak przechodziłem korytarzem, agresywni więźniowie z zazdrością patrzący na mnie zza krat oddzielających ich od wolności i tak robili, co mogli, żeby uprzykrzyć mi życie. Jeden z nich obsikał mnie, drugi obrzucał odchodami, jeszcze inny walił głową w metalową zaporę chcąc zapewne wzbudzić moją uwagę. Nieszczęśnik w ostatniej, otwartej celi powiesił się na moich oczach ze strachu przed rozgorzałym właśnie na dobre koszmarem. Charczał jeszcze dusząc się, kiedy dla oswojenia się ze śmiercią i zwłokami uderzałem jego ponuro dyndające na sznurze ciało. W szoku zbiegłem na dół, gdzie zdobyłem kawałek szkła i po raz pierwszy stanąłem przed przymusem zamordowania kogoś dla uratowania swojego życia. Mężczyzna stał mi na drodze do wyjścia, tyłem do mnie, gapiąc się na coś bezmyślnie, a głos Leo w mojej głowie nakazywał zabicie go. Zakradłem się za jego plecy, i zastygłem z podniesionym nań narzędziem. Czułem, jak wyczekiwanie to podnosi poziom adrenaliny w mojej krwi, dzięki czemu mogłem być bardziej bezwzględny i brutalny w działaniu. W chwili, kiedy poczułem się wystarczająco rozemocjonowany, zamachnąłem się nań, a potem sprawy potoczyły się szybko i jakby bez mojego udziału – zacząłem dźgać go na oślep po całym ciele, dopóki nie padł trupem. Gdy uświadomiłem sobie, że właśnie zabiłem człowieka, zwymiotowałem. To była tylko pierwsza reakcja; szybko radość z bycia panem życia i śmierci tych szumowin zwyciężyła nad ludzką słabością, i radowałem się na widok każdego nowego narzędzia mordu nie mogąc doczekać się sposobności do wypróbowania go. Z przedmiotów znalezionych w ośrodku najwięcej rozrywki zapewnił mi młotek – okazał się nie tylko skuteczny w otwartej konfrontacji, ale i spektakularny w użyciu znienacka – głowy zaatakowanych nim w ten sposób mężczyzn dosłownie eksplodowały krwią, galaretowatą masą mózgu i kruchymi niczym skorupka jajka fragmentami czaszki. Szedłem przed siebie mordując bez cienia litości każdego kto stanął mi na drodze, a dumny z moich poczynań Leo mówił mi, że chociaż na początku był sceptyczny wobec moich poczynań, to jednak mam to w sobie!Pamiętnik Gracza #1 - ''Manhunt 2'' (5)Leo przekonał mnie, żebym powrócił do swojego domu rodzinnego jeśli chcę odświeżyć swoją pamięć i zrozumieć, czemu i jak trafiłem do ośrodka. Dzięki jego bezdusznym, diabelskim podszeptom zdołałem przejść przez piekło ogarniętego buntem ośrodka, więc zaufałem mu i tym razem. Dom, niegdyś tętniący życiem, ciepłem i kolorami, był bardziej martwy, zimny i ponury niż przeciętny zakład pogrzebowy. Leo kazał mi przetrząsać wszystkie zakamarki w poszukiwaniu jakiegoś tajemniczego narkotyku, więc zrobiłem to. Blisko pół godziny spędziłem na otwieraniu szafek i kufrów na parterze, piętrze i piwnicy, nękany barwnymi, ale szczątkowymi i mglistymi reminiscencjami, aż w końcu znalazłem. Potem zjawiła się grupa uzbrojonych w łomy napastników wynajętych przez kierownictwo ośrodka do wyeliminowania mnie, i znowu musiałem działać. Wyekwipowany w sierp, skrywałem się w spowitych mrokiem zaułkach i uderzeniami w ścianę przywabiałem po kolei każdego agresora, a potem zarzynałem go rozkoszując się bulgotaniem dochodzącym z rozprutej tchawicy, zalewanej potokiem gęstej, gorącej krwi.Pamiętnik Gracza #1 - ''Manhunt 2'' (2)Tak dotarłem do obskurnego klubu tanecznego dla sadomasochistów, wciąż tętniącego zwyrodniałym życiem i basową muzyką taneczną. Specyfika miejsca z góry zapowiadała, że przeprawa przezeń nie będzie lekka, i tak też było w istocie. Obecni tam stali bywalcy okazali się osiłkami uzbrojonymi w kije bejsbolowe, i bez odpowiedniej broni nie miałem z nimi żadnych szans w otwartym w starciu. Pierwszemu napotkanemu zboczeńcowi rozbiłem głowę ciężką, ceramiczną pokrywą od toaletowego dyspozytora wody, uprzednio zachodząc go podczas sikania i obijając mu mordę kilkoma ciosami z pięści. Innych eliminowałem po cichu czym popadnie – nożem czy kawałkiem szkła – aż do zdobycia kija bejsbolowego, który okazał się bardzo skuteczny nawet w bezpośrednim starciu z pojedynczym przeciwnikiem. Czasami wywabiałem delikwenta w ustronne miejsce, a potem tłukłem go pałką po całym ciele, aż jego czaszka, skruszała od uderzeń, wybuchała krwawym konfetti. I to narzędzie zmuszony byłem jednak w końcu porzucić – a wszystko to z powodu nieufnego dozorcy pilnującego wejścia do dolnej części klubu, gdzie, jak zapowiadał, miłośnicy mocniejszych wrażeń zaznać mogli szczególnie intensywnej rozrywki. Wpuszczał tam tylko ludzi znanych mu z widzenia, i długo myślałem nad tym, jak wkupić się w jego łaski. W końcu wpadłem na pomysł odrąbania głowy toporem jednemu z oprawców, i pokazania jej cieciowi przez szparę w drzwiach z nadzieją, że nie zauważy, iż czerep nie tkwi na swoim prawowitym miejscu. Fortel się udał, co oczywiście strażnik przypłacił swoim bezwartościowym życiem.Pamiętnik Gracza #1 - ''Manhunt 2'' (6)Zejście na dół prowadziło do samego dna piekieł, kipiącego od ludzkich krzyków wydawanych ze śmiertelnego bólu i przerażenia. Mieściły się tam pokoje, w których skrajni sadyści znęcali się bestialsko nad związanymi ludźmi. Za weneckimi lustrami w owych salach tortur stały zaś kamery rejestrujące przebieg akcji. Kilku takich popaprańców, zaabsorbowanych swoimi chorymi wyczynami, zaatakowałem z zaskoczenia, mszcząc się za przelaną przez nich niewinną krew. Jednego z nich przygwoździłem nożami do krzesła, a potem rozorałem mu twarz ręcznie obracanym, ostro zakończonym świdrem. Im bardziej z jego ran tryskała posoka, i im bardziej wrzeszczał z bólu, tym bardziej radość przepełniała moje serce. Nie opuściłem lokalu, dopóki wszyscy jego bywalcy nie padli śmiertelnymi ofiarami mojej krwawej pożogi.Pamiętnik Gracza #1 - ''Manhunt 2'' (8).pngWylądowałem na ulicach beznadziejnie szarego miasta, któremu nikłych barw przydawały jedynie neony odbijające się w kałużach lejącego jak z cebra deszczu, oraz krew. W okolicy aż roiło się od żałośnie słabych w walce bezdomnych ćpunów, których wprawdzie mogłem oszczędzić, ale z chęci nie zwalniania morderczego tempa swego działania zakatowałem każdego z ich na śmierć. Wystarczyło kilka ciosów w ich parszywe mordy, żeby padali u moich stóp skamląc i zwijając się z bólu, a wtedy dobijałem ich kopiąc po głowie, plecach i brzuchu. Miejscowych cwaniaczków zaskakiwałem zaś od tyłu, po czym obcęgami wydłubywałem oczy i wyrywałem krtanie, wsłuchując się w chlupot krwi tryskającej fontannami z ich szarpanych ran prosto na brudny, mokry asfalt. Sprytnie wykorzystałem również do swoich zbrodniczych celów kanały burzowe – zwabiwszy w ich pobliże oprawców, miażdżyłem im głowy ciężkimi, żelaznymi klapami, a potem pozbywałem się zwłok wrzucając je do środka.Pamiętnik Gracza #1 - ''Manhunt 2'' (7).pngPrzeprawa z karabinem snajperskim przez obstawione dachy budynków mieszkalnych była emocjonująca i przyjemna. Z lubością przypatrywałem się przez celownik optyczny swoim oponentom, rozkoszowałem ich spokojem, brakiem świadomości, że ich życie wisi na włosku i to w moich, spływających krwią i umęczonych zabijaniem rękach. Oto, co znaczy mieć perspektywy na życie! Wystarczyło jedno pociągnięcie za spust, żeby pocisk dużego kalibru przeszył czaszkę oponenta rozrywając ją na krwawy gruz. Nie zliczę, ile sztuk ścierwa broczącego krwią z rozszarpanych na strzępy szyj zostawiłem po sobie, zanim udało mi się dostać na dół, ale z pewnością rodziny przedsiębiorców pogrzebowych w najbliższym czasie nie umrą z głodu.Pamiętnik Gracza #1 - ''Manhunt 2'' (3)Urządzono na mnie obławę. Wpadłem jak śliwka w kompot pomiędzy około dwudziestkę uzbrojonych w zautomatyzowaną broń palną zwyrodnialców. Niektórzy mawiają, że ucieczka jest dla tchórzy, ale często jest jedynym racjonalnym wyjściem z sytuacji. Pognałem co sił w nogach w jedynym bezpiecznym kierunku, i włamałem się poprzez okno do opuszczonego budynku. Zdobyłem tam łom, przy pomocy którego wyważyłem klapę do zejścia pod podłogę, po czym ewakuowałem się otworem w bezpieczniejsze miejsce. Tym samym łomem wyrwałem z zaskoczenia kręgosłup jednemu z napastników, zdobywając strzelbę. Chciałem uniknąć wymiany ognia z mającymi nade mną przewagę liczebną agresorami, ale okazało się to niemożliwe, głównie z uwagi na śledzący mnie reflektorem helikopter. Przeprawa, w której uczestniczyłem chcąc zgubić ogon i wydostać się z impasu pełna była makabrycznych strzelanin, podczas których zdarzyło mi się od czasu do czasu jednym strzałem ze strzelby rozerwać głowy dwóch przeciwników stojących na linii ognia.Pamiętnik Gracza #1 - ''Manhunt 2'' (4)Nic nie sprawiło mi więcej przyjemności od mordowania z zaskoczenia ręczną piłą do cięcia drewna. Czasami przepiłowywałem czaszki ludzi w pionie, czasami odrzynałem im głowy. W każdy ruch wyszczerbionego ostrza wkładałem mnóstwo siły, ale i serca. Ledwo jedna ofiara skonała wstrząsana agonalnymi spazmami potwornego bólu, a ja już nie mogłem doczekać się ukatrupienia kolejnej. Oczywiście i tę zabawkę w końcu porzuciłem dla frajdy płynącej z testowania innych, jak na przykład brzytwy, którą z zaskoczenia masakrowałem swoim przeciwnikom twarze tnąc jak oszalały, czy też pałki elektrycznej wpychanej w usta wrogom na czas potrzebny do rozgotowania mózgu i wywołania eksplozji czaszki.Pamiętnik Gracza #1 - ''Manhunt 2'' (1)Zemsta stała się moim głównym celem, a prawda – zaledwie korzyścią poboczną. Skryty w mroku starej szopy przed watahą ścigających mnie psycholi, patrzyłem w przyszłość z dumnie podniesioną głową, przez celownik karabinu maszynowego, i wiedziałem, że zdołam zaprowadzić ład w swojej głowie. Nie brakło przecież krwi, którą można by go opłacić.

Ogień

Ogień (1)Człowiek bytując na co dzień w domu przesiąka rozmaitymi, drażniącymi bodźcami – głównie dźwiękami. Są to na przykład rozmowy członków rodziny toczone krzykiem spomiędzy dwóch najdalszych części budynku, szum okapu, gwizdanie czajnika, melodyjki telefonów komórkowych, bębnienie o klawiaturę komputera, basowe dudnienie telewizora pogłośnionego przez kogoś o słabszym słuchu… Te nieprzyjemne wrażenia zmysłowe zdają się zatruwać umysłowość niczym toksyny, i wymagają wypłukania ich. Z mojego doświadczenia wynika, że pobyt na łonie natury przynosi najszybszą i największa ulgę w przeładowaniu bodźcami, toteż kiedy kolega zaprosił mnie na wyjazd na ryby, przyjąłem zaproszenie z olbrzymią radością.

Oczywiście nie tylko zmysł słuchu odpoczywa na łonie natury. Odpoczywają wszystkie zmysły, ale szczególnie słuch. I wzrok. Dlatego też pierwszym, co zrobiłem po przybyciu na miejsce, było usadowienie się na jednym z niezliczonych kamieni wyściełających brzeg starorzecza Bugu i sycenie oczu malowniczością krajobrazu. A było na co patrzeć – owo jezioro przyrzeczne okalało sobą pokaźnych rozmiarów wysepkę porośniętą gęsto wysokimi drzewami iglastymi. Spomiędzy pni ziała tajemniczo i ostrzegawczo czerń. Widok ten komponował się przepięknie z szeptami przyrody – pluskiem większych ryb wyskakujących ponad powierzchnię wody w pogoni za mniejszymi, ćwierkaniem ptaków, szumem drzew potrząsanych wiatrem.

Niewiele rzeczy równać może się ze spaniem w śpiworze pod gołym niebem tuż obok palącego się ogniska. Tamtej nocy nim zasnąłem, długo polegiwałem na plecach, patrząc na gwiazdy pokornie migoczące za przesuwająca się powoli kurtyną deszczowych chmur, i słuchając trzaskania drzewa w płonącym stosie. Ponieważ w aucie nie było zbyt wiele miejsca, chłopaki wzięli tylko worek drewna na opał, i musieliśmy pożytkować go rozsądnie i oszczędnie. Kilkukrotnie proponowałem, żebyśmy poszli do otaczającego nas lasu nazbierać patyków i gałęzi na zapas, ale nikomu nie chciało się tego robić. Okazało się zresztą, że nie było takiej potrzeby – surowca szczęśliwie starczyło do samego odjazdu, chociaż rozporządzaliśmy nim we trójkę.

Wielu ludzi, których znam, wydaje mi się w jakimś stopniu niepełnymi, co może mieć związek z tym, że nie poznali jeszcze na własnej skórze niszczycielskiej i twórczej siły ognia. Ja sam po powrocie z biwaku czułem się bardziej sobą, niż przed nim, właśnie dzięki obcowaniu z gorącym żywiołem. Ogień tamtej nocy dawał mi światło, ciepło, poczucie bezpieczeństwa, i obudził we mnie coś pierwotnego, zaledwie ludzkiego, czego nie potrafiłbym się wyprzeć, na przekór wszystkiemu i wszystkim, a nawet więcej: chciałbym to pielęgnować. Czy ma w tym wszystkim jakieś znaczenie fakt, że nawet nie wiem, czym jest ogień? Encyklopedyczna definicja hasła brzmi: ”Suma obserwowalnych zjawisk towarzyszących na ogół fizykochemicznemu procesowi spalania, a przede wszystkim emisja promieniowania widzialnego, emisja promieniowania elektromagnetycznego dowolnej częstotliwości, emisja akustyczna.”. Niewiele mi to mówi. O ogniu chętniej dowiedziałbym się czegoś od artystów, niż od naukowców, ale przekopując się przez zasoby mądrości tychże nie odnalazłem niczego interesującego na temat ognia. Może kiedyś, w przypływie natchnienia zrodzonego zapatrzeniem weń, sam powiem o nim coś bezbłędnie prawdziwego?

Poza rybami dającymi o sobie znać pluskiem, widziałem również inne zwierzę. Zaczęło się od odgłosów walki dochodzących znad skarpy rozciągającej się nad brzegiem rzeki, gdzie staliśmy z kolegą. W chwilę potem coś wskoczyło w chaszcze na brzegu. Wraz z kompanem podeszliśmy tam, i czekaliśmy na dalszy rozwój wydarzeń. To coś wierciło się niecierpliwie, buczało i warczało, więc bojąc się pogryzienia tylko staliśmy obok czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Po chwili stworzenie susem wyskoczyło z zarośli, okazując się być wydrą, i popędziło hen, w kierunku przeciwnym do nas.

Kontakt z dzikimi zwierzętami – nawet wzrokowy bądź słuchowy – ma w sobie coś podnoszącego na duchu. Dobrze poczuć na własnej skórze obecność stworzeń nie oswojonych, zdziczałych, żyjących poza cywilizacją, gdzieś na uboczu. Dobrze poczuć, że cywilizacja nie dotarła jeszcze wszędzie. Prawdą jest, że nie potrafiłbym żyć z dala od niej, ale też nigdy nie myślałem o niej jako o czymś naturalnym, raczej jako o na wpół złośliwym nowotworze atakującym coraz większe obszary dziewiczej przyrody. Jestem częścią tego raka, jestem jego komórką, nie potrafię żyć poza nim, ale mam z tego powodu wyrzuty sumienia. Żal mi tego, czym się karmię, a czym karmić muszę się, żeby przeżyć, żeby być tak zwanym cywilizowanym człowiekiem. To trochę takie krokodyle łzy (niektóre krokodyle płaczą po posiłku pozbywając się w ten sposób nadmiaru soli z organizmu). Człowiek eksploatuje naturę bezlitośnie, jakby było tego mało, pozostawiając po sobie zanieczyszczenia, na przekór pewnemu mądremu powiedzeniu mówiącemu ”Nie sraj tam, gdzie jesz”. Przed spaleniem się ze wstydu ratuje mnie tylko nadzieja, że może to wyłącznie konieczny etap przejściowy na drodze do osiągnięcia harmonii z naturą; że za jakiś czas elektrownie ekologiczne zastąpią węglowe i atomowe, że dieta bezmięsna stanie się powszechna nie tylko tam, gdzie ludzi na mięso zwyczajnie nie stać. Mam nadzieję, że ludzkość, pomimo wszystkich tych geniuszy nauki i sztuki którzy rewolucjonizowali ją na przestrzeni wieków, wciąż jeszcze jest raczkującym dzieckiem uczącym się siebie i świata. Ogólnie wierzę w naturę, zgrabnie przebijającą się zielenią przez najmniejsze pęknięcia w betonowych chodnikach, i wierzę w ludzkość – choćby na tyle, by założyć, że ten rak uświadomi sobie, że jeśli nie ustąpi dostatecznie szybko i mocno, zabije organizm na którym żeruje, sprowadzając śmierć także na samego siebie.

Chociaż chłopaki przyjechali na ryby, i nie zdołali niczego złapać, nie byli z tego powodu specjalnie rozczarowani. Raz, że przyzwyczaili się do takiego obrotu spraw, dwa, że zawsze w końcu główny cel wyprawy okazuje się mieć dla nich marginalne znaczenie, i najbardziej cieszą ich korzyści postrzegane wcześniej jako poboczne, a więc obcowanie z naturą i integracja na jej łonie z ludźmi uważanymi za wartościowych. I choć zapewne nigdy nie zaczną myśleć o naszych wypadach nad rzekę jako o biwakach połączonych z wędkowaniem zamiast jako o wędkowaniu połączonym z biwakami, nie ma to znaczenia. Słowa to czasami naprawdę tylko słowa. Jak zwał, tak zwał.

Największą chyba korzyścią z biwaku jest… Zmęczenie nim. Wszystko to, co w domu wydawało się wcześniej agresywne, kłujące, za gorące, za zimne, za głośne, za ciche, niewygodne, słowem: wrogie, nagle staje się przyjazne jak kocię pod wpływem właśnie zmęczenia zaledwie jedną nocą spędzoną na dworze. Skrzypienie materaca łóżka zapowiada wypoczynek, szum czajnika gorącą kawę, a stukot klawiszy klawiatury łączność ze światem.

***

Grafika pochodzi ze strony Pixabay z darmowymi obrazkami.