Październik to szczególny miesiąc. Dni są już dużo krótsze. Pożółkłe liście niespiesznie sypią się z drzew na mokrą ziemię i gniją, wraz z dojrzałymi owocami, których zajęci sobą ludzie nie mieli czasu pozbierać. Dym bijący z kominów miesza się w chłodnym powietrzu z delikatną wonią rozkładu. Słońce zdaje się zadawać kłam temu, co się dzieje – opromieniając zamierającą przyrodę, wydobywa z niej nieopisane piękno, jakby przeczące grozie przemijania. Poddaj się temu, to nie takie straszne – zdaje się szeleścić każdy spadający liść.
Ray Bradbury znany jest przede wszystkim jako autor opowiadań utrzymanych w konwencji science fiction. Niewiele osób wie, że zanim poddał się fascynacji kosmosem i możliwością jego podboju, jego głównymi zainteresowaniami była śmiertelność, śmierć, oraz groza wynikająca z obcowania z nią. Owocami tych zainteresowań są opowieści składające się na pierwszy tom jego opowiadań – Mroczny karnawał. Po dziewięciu latach Autor wzbogacił zbiór o pięć kolejnych tego typu utworów i wydał go pod – jakże adekwatnym do treści! – tytułem Październikowa kraina. Dzięki wydawnictwu C&T może zapoznać się z nim również polski czytelnik.
Opowiadania w zbiorze można by od siekiery podzielić na dwie części. Na pierwszą z nich składają się utwory, które cechuje wysokiej próby estetyka językowa i intensywny, bogaty liryzm. Przez słowa przeziera – jak promienie słońca przez pozłocone jesienią liście drzew – olśniewająca melancholia słonecznych, październikowych dni, z całym ich niepowtarzalnym ciepłem. W ich tle czuć ulotność i tymczasowość, bliskość śmierci. Proza ta oddziałuje na wszystkie zmysły: posiada zapach, smak, fakturę, jest obrazowa oraz dźwięczna. Dzięki temu świat, który opisuje Bradbury, nie jest dwuwymiarową makietą, modelem, sklejką ze słów i tuszu, ale odbiciem realnego świata w wypolerowanym, literackim zwierciadle. Zwierciadle, za którego taflą czają się – pukając w nią jak niespodziewany gość puka do drzwi domostwa w środku wietrznej i deszczowej nocy – upiory.
Zacznijmy od najdłuższego opowiadania w zbiorze – Następnej. Bohaterami jest młode amerykańskie małżeństwo, które przyjechało na wakacje do Meksyku. Korzystając z okazji, mężczyzna namawia swoją drugą połowę do wspólnego obejrzenia zmumifikowanych ciał jego mieszkańców. Opowiadanie przepełnia makabryczna, posunięta niemal do granic obłędu fascynacja śmiercią – tym, jak bardzo potrafi odmienić ludzkie ciało (tak bardzo, jakby nigdy nie żyło), jak jednocześnie odpycha, ale i magnesuje. Najlepiej oddaje to opis katakumb; jest tak plastyczny i ekspresyjny (jest to ekspresja poetycka w wariacji surrealistycznej), że czytając go nie sposób poczuć się inaczej, niż gdyby zostało się wyrwanym ze swego środowiska i przez chwilę było tam naprawdę. Równie istotny, co opisowość, jest w tej historii wątek psychologiczny. Obcowanie z umarłymi wprawia bohaterkę w coś, co początkowo wydaje się powodowaną obrzydzeniem i szokiem neurozą, w końcu zaś okazuje się podświadomym przeczuciem własnej, zbliżającej się śmierci. Drobiazgowość i sugestywność, z jaką autor przedstawił jej zmagania ze wzrastającym, przytłaczającym napięciem nerwowym, oraz poetyckość opisów, czynią tą opowieść jedną z najlepszych w zbiorze. Posiada też dodatkowy smaczek – skłania też do refleksji nad kondycją moralną człowieka cywilizowanego, który przyjeżdżając do kraju o zupełnie innej kulturze i podejściu do śmierci skłonny jest traktować jego zmarłych obywateli jako ciekawostkę turystyczną – do czego sami zresztą zachęcają ze względów finansowych.
Jednym z najznamienitszych przykładów pomysłowości autora jest Szkielet – opowiadanie o (czy aby na pewno?…) hipochondryku, który stopniowo odkrywa, jak przerażający jest fakt posiadania wewnątrz swego ciała układu kostnego. Cała opowieść stanowi jedną wielką psychiczną wiwisekcję – wiwisekcję makabryczną, przerażająca do szpiku kości, ale przeprowadzoną z kunsztem godnym prawdziwego sztukmistrza. Autor daje tutaj popis wspaniałej ekwilibrystyki językowej – uprawia żonglerkę wyrazami o wydźwięku równie złowieszczym, jak klekot piszczeli poruszanego jesiennym wiatrem kościotrupa wisielca. Sprawia to, że trudno opanować pragnienie czytania opowiadania na głos – brzmi po prostu wspaniale! Co najmniej równie pomysłowym opowiadaniem jest Emisariusz. Ciężko chory, przykuty do łóżka chłopiec, spragniony i głodny świata, nie mając możliwości bezpośredniego smakowania go, zmuszony jest zadowalać się jego okruszkami – i to w dodatku takimi z drugiej ręki, czy może raczej łapy: zapachami i drobinkami przynoszonymi mu w futrze przez jego ganiającego po dworze psa. Jest to bodaj najbardziej jesienne opowiadanie w zbiorze – jest mocno opisowe i posiada intensywny, październikowy koloryt. Przyjemność, która daje jego lektura, ma w sobie coś z rozkoszy leżenia na miękkiej, trącącej lekko rozkładem kupie zgrabionych liści klonu.
Pajacyk z pudełka podejmuje motyw zamknięcia w przysłowiowej złotej klatce i opowiada o tym, że źle pojęta, szalona miłość może doprowadzić do krzywdy równie wielkiej, co najzacieklejsza nienawiść. Między wierszami zdaje się zaś mówić o tym, że baśniowość jest stanem umysłu, toteż jej istnienie w życiu codziennym jest możliwe nawet teraz, w XXI wieku – tyle, że cena, która należy zapłacić za uczestnictwo w niej jest nieadekwatna do zysku, zbyt wysoka. Opowiadanie utrzymane jest w nieco baśniowej estetyce, i znacznie różni się od reszty zawartych w zbiorze utworów. Odczarowujące historię zakończenie jest jednym z najciekawszych, jakie czytałem w ostatnim czasie.
Jezioro to jeden z najważniejszych utworów w pisarskiej karierze Bradbury’ego – po wielu latach wspominał, że to w nim po raz pierwszy przemówił własnym pisarskim głosem, zamiast naśladować maniery swoich ulubionych pisarzy. Opowiada o tym, że są na tym świecie miejsca, w których mamy do załatwienia zaległe sprawy. Przeszłość cierpliwie czeka w nich na nas, oferując możliwość uregulowania ich. Czasami trzeba wrócić bardzo daleko wstecz, żeby dać tych kilka kroków, które z jakiegoś powodu (czasami zupełnie niezależnego od naszej woli) zmuszeni byliśmy pominąć, przeskoczyć. Dopóki tego nie uczynimy, droga, którą kroczymy, nie będzie kompletna, i nie zaprowadzi nas do obranego wcześniej celu.
Burzowiec to nastrojowy obrazek rodzajowy przedstawiający dwie kobiety siedzące w domu w dżdżyste popołudnie. Spowodowany hipnotycznym bębnieniem deszczu upiorny sen na jawie jednej z nich niespodziewanie zmienia się w koszmar w świecie rzeczywistym. Grozy dopełnia brzęczące gdzieś w tle – niczym trójkąt uderzony pałeczką – mroczne niedopowiedzenie. Nie ma tutaj ani jednego zbędnego słowa i nie ma nic, co można by do tej opowieści dodać: tylko czysty jak łza, spływający w głąb tytułowego burzowca nurt liryczny.
W tomie znajduje się też kilka opowiadań zdecydowanie mniej lirycznych – choć wciąż niezwykle pomysłowych, interesujących, i bardzo sprawnie napisanych. Jest więc Zbiegowisko – historia mężczyzny, który staje na tropie rozwikłania zagadki tłumów gapiów zbierających się na miejscach wypadków komunikacyjnych. Mamy tutaj motyw pojawiający się w horrorach dość często – bohater dotyka tajemnicy, i chociaż wie, że nie powinien jej zgłębiać, gdyż byłoby to równoznaczne z wtykaniem nosa w sprawy, które nie dotyczą zwykłych ludzi, to jednak nie może pohamować swojej ciekawości – ale w tym przypadku jest on podjęty w sposób naprawdę niepokojący. Wielka szkoda, że Autor nie zdecydował się na rozwinięcie opowiadania – tego typu tajemnicze historie najlepiej sprawdzają się w dłuższych formach. Wiatr to utwór oparty na dialogu (rozmowa telefoniczna) toczącym się pomiędzy dwoma oddalonymi od siebie przyjaciółmi. Mało który pisarz potrafiłby zbudować w tak krótkim objętościowo tekście i przy pomocy równie oszczędnych środków wyrazu (niemal sam dyskurs, w dodatku niezbyt wysublimowany pod względem językowym) równie sugestywny klimat i napięcie. Z pewnością przypomnicie sobie o tej historii, kiedy następnym razem wiatr pojawi się znikąd – jak duch – i omiecie was swoim nieoczekiwanym powiewem lub zajęczy w szparze. W opowiadaniu Słój pisarz w sposób bezlitosny (choć zarazem wielce błyskotliwy i rubaszny) podrwiwa sobie z ludzkiej skłonności do lekkomyślnego popuszczania wodzy wyobraźni. Jest to także opowieść o tym, że natura nie znosi próżni – ledwie gdzieś zaistnieje tajemnica, luka, zaraz pojawia się multum sposobów wypełnienia jej, wszyscy chcą łatać ją, i to bardzo głęboko skrywaną cząstką siebie. Jest to przy tym niezwykle klimatyczna, spowita gęstą aurą tajemnicy historia z dreszczykiem, która idealnie wpasuje się w późnojesienny wieczór. Mały skrytobójca podejmuje motyw nieco podobny, co wspomniany wcześniej Szkielet (czy to choroba psychiczna, czy rzeczywistość?). W tym przypadku mamy do czynienia z motywem ostrej depresji poporodowej. Opowieść podszyta jest bardzo oryginalnym i ciekawym wątkiem psychologicznym. O lokatorze z piętra napisać wystarczy chyba tyle, że to prosta, ale bardzo przyjemna historyjka z niezwykle sprytnym zakończeniem. Na takie rozwiązanie historii mógł wpaść tylko ktoś, kto miał doskonały kontakt ze swoim wewnętrznym dzieckiem – z chłopcem, którym kiedyś był!
W tomie znalazły się także dwa opowiadania o tematyce wampirycznej: Rodzinny zjazd i Wuj Einar. Są to horrory w wersji light – typ opowieści, które z lubością ekranizuje Tim Burton. Jest w nich sporo groteski i makabry, ale wampiry przedstawione są w nich jako całkiem przyjemne stworzenia, a wszystko to skąpane jest w nastroju pieszczotliwej melancholii. Nie sposób nie zapałać sympatią do nastoletniego, brzydzącego się picia krwi (i przez to zakompleksionego oraz uchodzącego w rodzinie za czarną owcę) wampira, oraz do jego wujka, który na wskutek banalnego wypadku (zderzenie z liniami wysokiego napięcia) stracił zmysł niezbędny mu do latania po zmroku. Mimo wszystko wydaje mi się, że oba opowiadania średnio pasują do reszty.
Jesień sprzyja snuciu refleksji bodaj najbardziej ze wszystkich czterech pór roku, nieprzypadkowo więc wiele spośród zawartych w zbiorze historii dostarcza inspiracji do przemyśleń i kryje w sobie mądrość. Trzy z nich zdają się wręcz kultywować tradycję opowieści z morałem. Otwierający zbiór Karzeł to wzruszająca opowieść o kompleksach, współczuciu, oraz złośliwości powodowanej pragnieniem odreagowania własnej małości. Nieszczęśliwi i mali duchem ludzie uwielbiają unieszczęśliwiać i poniżać innych, podczas gdy ci szczęśliwi i wielcy pomagają im w osiągnięciu pełni swoich możliwości. To szczególne zaproszenie do refleksji nad samym sobą – zaproszenie, którego nie sposób odrzucić, jeśli już poświęciło się czas na jego lekturę. Niesłychana śmierć Dudleya Stone’a to historia mężczyzny, który zgodził się umrzeć jako pisarz, by wreszcie móc żyć jako człowiek. Jest to również opowieść o przewrotności losu, który czasami wyręcza nas w zerwaniu z tym, co i tak nie ma żadnej przyszłości. Opowiadanie jest napisane bardzo sprawnie, ale jest nieco za krótkie – jeden z pojawiającym się w nim wątków (kontrowersyjna przyjaźń Stone’a) aż skamle o rozwinięcie. Kosa ma w sobie coś z przypowieści; na swój sposób – naiwny, ale chwytliwy jak prosta melodia – usiłuje bowiem wytłumaczyć, dlaczego śmierć jest tak niesprawiedliwa – czemu zabiera nie tylko starych i schorowanych, ale również tych, którzy jeszcze do tego nie dojrzeli. Jest to naprawdę ciekawe literackie opracowanie motywu czarnego żniwiarza, choć zakończenie posiada pewną niekonsekwencję, na którą trudno przymknąć oko.
Kilka opowiadań utrzymanych jest w humorystycznym tonie. Naznaczona ogniem to przezabawna czarna komedia opowiadająca o ludziach usiłujących pomóc cholerycznej kobiecie, która ewidentnie prosi się o to, żeby ktoś ją zamordował. Motyw uszczęśliwiania drugiego człowieka na siłę został tutaj wyeksploatowany w sposób wirtuozerski; jest to bowiem jedna z tych nieprawdopodobnie rzadkich historii napisanych w sposób tak dynamiczny i obrazowy że czyta się je tak, jakby oglądało się film! Bohaterką opowiadania Była sobie starsza pani jest leciwa, uparta staruszka, która całe swoje życie podporządkowała negacji śmierci, toteż gdy wybiła jej godzina, kostucha zastała ją kompletnie nieprzygotowaną na przejście do wieczności. Tematem opowiadania jest absurdalność śmierci i powodowana nią kategoryczna niezgoda na własną śmiertelność. Jego absurd i groteska są wprost rozbrajające – nie sposób nie polubić zacietrzewionej bohaterki, a nawet nie przyznać jej racji: skoro śmierć jest tak idiotyczna, to czy dojrzałość nie powinna polegać właśnie na braku akceptacji jej istnienia? Bohaterem Czujnego żetonu pokerowego H. Matisse’a jest nudny jak flaki z olejem mężczyzna, który z dnia na dzień staje się obiektem fascynacji wysublimowanej grupy artystycznej. Z czasem ulega on swoistej modzie na oryginalność, która stanowi ni mniej, ni więcej, tylko kolorową maskę skrywającą szarość i nijakość. Jest to zabawne, a przy tym szalenie inteligentne opowiadanie doprawione – jakby ususzonym, startym na proch okiem – szczyptą wykwintnej makabry.
Październikowa kraina to zbiór prawdziwie artystycznych interpretacji lęku przed śmiercią, horror pełną, wykrzywioną w grymasie śmiertelnego przerażenia gębą, i drugi najlepszy zbiór opowiadań Bradbury’ego zaraz po Kronikach Marsjańskich. Trudno uwierzyć w to, że większość z nich napisał człowiek zaledwie 26-letni. Wyobraźni, sprawności językowej oraz umiejętności tworzenia nastroju mogliby mu pozazdrościć niemal wszyscy wysoko cenieni twórcy literackiej grozy. Pisarz z niezwykłą zręcznością operuje bowiem wszystkimi rekwizytami niezbędnymi w prawdziwym horrorze: makabrą, niedopowiedzeniem, obłędem, groteską. Zna się na duszy ludzkiej i potrafi uderzać w jej czułe punkty oraz łechtać je słowem niczym zwiędłym listkiem, doprowadzając ją do stanu rozbawienia lub rozrzewnienia. Podobnie jak garnitur nieboszczyka polegującego w trumnie, wszystko jest tutaj dopięte na ostatni guzik – początki, kolejne etapy rozwinięcia, oraz zakończenia (to właśnie te ostatnie guziki często pobłyskują najmocniej!). Wiem, że narażę się wielu czytelnikom SF, ale jest mi żal, że pisarz odszedł od tworzenia w tej stylistyce na rzecz fikcji naukowej. No i młody Bradbury starał się jak mógł, podczas gdy jako pisarz dojrzały wiekiem zbyt często zniżał się do produkowania nieskomplikowanych opowiastek skierowanych do masowego konsumenta niskowartościowej, literackiej papki.
Ocena: 9/10 (wybitna).
***
Okładka: C&T.