Archiwa tagu: Holokaust

Dawid Sierakowiak – ”Dziennik. Pięć zeszytów z łódzkiego getta”

Dawid Sierakowiak - ''Dziennik. Pięć zeszytów z łódzkiego getta''Temat Holokaustu wzbudza zainteresowanie większości czytelników w odniesieniu do najbardziej spektakularnych jego etapów, jakim były obozy zagłady. Zbyt mało uwagi poświęca się pierwszym fazom realizacji obłąkanej polityki rasowej trzeciej rzeszy – stopniowemu ograniczaniu praw ludności żydowskiej i stłoczenia znacznej jej części w wyizolowanych obszarach miast nazywanych gettami. Stanowiły one w istocie miejsca, w których surowiec ludzki dostarczany fabrykom śmierci był poddawany wstępnej obróbce. Te przedsionki piekła miały swoich cichych, nieoficjalnych kronikarzy. Ich zapiski pozwalają zajrzeć nam do nich jak przez dziurkę od klucza. Jednym z nich był Dawid Sierakowiak, młody człowiek mieszkający w łódzkim getcie od lutego 1940 roku do swej głodowej śmierci w sierpniu 3 lata później.

Sierakowiak opisuje właściwie wszystkie etapy stopniowego degradowania żydów: pozbawianie ich praw, uwięzienie, morzenie głodem, zaszczuwanie, zmuszenie ich do niemal zwierzęcej rywalizacji w walce o przetrwanie. Tak potraktowany człowiek, wycieńczony i złamany psychicznie, przestawał być zdolny do stawienia oporu agresorowi. Ostatnim gwoździem do zbiorowej trumny narodu żydowskiego była zaś nadzieja na to, że sprawy w teatrze wojennym przybiorą korzystny dla nich obrót.

Co ciekawe, nawet w getcie istniał podział na równych i równiejszych. Chaim Rumkowski, przewodniczący Starszeństwa Żydów w Łodzi, nomen omen przywódca getta, starał się, jak mógł, żeby wykorzystać swoje wpływy dla ocalenia choćby garstki uciśnionych ludzi. Ci, którym poskąpił względów, byli tym faktem zdegustowani; sam Autor dzienników wielokrotnie wyraża się o Rumkowskim bardzo chłodno. Kontrowersje wokół jego osoby były tym większe, że zarzucano mu kolaboranctwo z Niemcami. Moralna ocena tej postaci jest niezwykle trudna.

Wiele czasu poświęca autor opisywaniu nastrojów panujących w getcie. Mimo surowego zakazu słuchania radia i czytania gazet, niemal bezustannie szerzyły się plotki o korzystnej dla Żydów poprawie sytuacji na froncie wojennym – niestety, prawie zawsze nie miały pokrycia w rzeczywistości. Sam Dawid zapatrywał się na te erupcje nadziei z wielkim, lodowatym wręcz sceptycyzmem, który w czytelniku wzbudza mieszaninę podziwu i przerażenia. W zapiskach z trzeciego ocalałego zeszytu autor z wolna zaczyna wręcz żywić niechętną wiarę w niezłomność Niemiec, coraz częściej wkrada się w nie gorzka ironia i cynizm. Początkowa niepewność co do losu deportowanych z getta ludzi ustępuje przeświadczeniu o najgorszym.

Jednym z głównych tematów zapisków jest głód – bodaj najcenniejsze narzędzie nazistów, którym posługiwali się chcąc doprowadzić do dehumanizacji ludzi. W większości przypadków dla człowieka czującego pragnienie głodu siłą rzeczy przestają liczyć się wszystkie inne potrzeby: kulturalne, intelektualne, estetyczne, towarzyskie, itd. To wokół jedzenia toczy się życie getta, to ono jest swego rodzaju kamieniem filozoficznym, zamieniającym umieranie w przeżywanie. Skrupulatne wyliczenia przydziałów różnego rodzaju artykułów żywnościowych zajmują znaczną część dzienników. Czytanie o nich może nużyć, ale tylko dopóki czytelnik nie uświadomi sobie, że dla osób uwięzionych w getcie były to informacje najważniejsze – stanowiły ich być albo nie być.

Ale Dawid do samego końca jak tylko mógł, z całych swoich wątłych sił opierał się odczłowieczającej sile głodu. Uczęszczał do szkoły, szukał podniet intelektualnych, dokonywał nawet przekładów literackich. Jego siła woli, hart ducha budzą najwyższe uznanie. Jest pewne, że przed tym młodym, wrażliwym, inteligentnym i silnym człowiekiem stała wielka przyszłość.

Z zeszytu na zeszyt coraz więcej też w zapiskach Sierakowiaka cierpienia – zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Młody autor opisuje trawiące jego ciało choroby, coraz silniejszy głód, rozpaczliwą stratę matki zabranej przez nazistów na deportację, śmierć ojca i zgryzoty, których przysparzał wszystkim, objadając ich z jedzenia… Jego zapiski składają się na swoisty dziennik umierania. Ale nad całym tym bólem świeci dwukrotnie wyrażona myśl, że: ”(…) o ile przeżyjemy, osiągniemy taką pełnię życia, jakiej w żadnym innym wypadku osiągnąć byśmy nie mogli”. Autor dostrzegał więc możliwość twórczego przeobrażenia swych cierpień, co jest chyba największą oznaką jego dojrzałości.

Cennym uzupełnieniem zapisków prowadzonych przez młodego Autora są dołączone do nich materiały wizualne. Większość z nich to czarno-białe zdjęcia ukazujące Łódź w czasach poprzedzających wojnę oraz fotografie getta, trafiają się jednak również np. skany stronic gazet i dokumentów, mapy, itd. Materiały te wprowadzają do lektury dużo niezwykłego klimatu.

Jak często ma to miejsce w przypadku świadectw osób dotkniętych piekłem Holokaustu, ich wartość literacka ma znaczenie drugorzędne wobec tematu, który eksploatują i ujawnianych w nich faktów. Pod tym względem zapiski młodego człowieka stanowią jedno z najcenniejszych świadectw opisujących życie w getcie. O wadze historycznej tego dokumentu najlepiej świadczy fakt, że został przetłumaczony na kilka języków (m. in. angielski, włoski i francuski).

Dzienniki Dawida zostały odkryte w ostatnim mieszkaniu, które zajmował ze swoją rodziną podczas pobytu w getcie. Jego następny lokator palił nimi w piecu, dokonując w ten sposób zniszczenia znacznej ich części. Ocalone zeszyty tworzą więc narrację naznaczoną dużymi, białymi plamami. Nie wiadomo na przykład z relacji Autora, jak wyglądał początek życia w getcie i ostatnie miesiące jego egzystencji (ostatnia notka nosi datę 15 kwietnia, podczas gdy Sierakowiak zmarł 8 sierpnia). W ten paradoksalny sposób owe luki uzupełniają jednak pojęcie na temat straszliwości tego miejsca, którą opisują ocalałe zapiski.

Ocena: 8/10 (rewelacyjna).

***

Okładka: Marginesy.

Filip Müller – ”W Krematoriach Auschwitz. Sonderbehandlung – Mord na Żydach”

Filip Müller – ''W Krematoriach Auschwitz. Sonderbehandlung - Mord na Żydach''Książki osób, które przeżyły na własnej skórze piekło nazistowskich obozów zagłady, cieszą się u nas, w Polsce, niesłabnącym zainteresowaniem. Nic dziwnego; to właśnie tutaj, w kraju nad Wisłą, ich autorzy przeżywali swą niepojętą gehennę Holokaustu i to właśnie w zbiorowej świadomości Polaków istnieje ona silniej, niż w większości innych narodów. Ziemia, na której żyjemy, była miejscem zbrodni przeciwko ludzkości; chcemy wiedzieć, co wydarzyło się naprawdę, jak do tego doszło, oraz zrozumieć, jak można zapobiec podobnym koszmarom w przyszłości. Na początku roku – czterdzieści lat po premierze oryginalnego wydania – ukazała się u nas pozycja sięgająca samego dna pandemonium: relacja członka Sonderkommando Filipa Müllera pt. W krematoriach Auschwitz.

Sonderkommando było specjalną jednostką uformowaną przez nazistów ze sprawnych fizycznie więźniów do pomocy w eksterminacji. Członkowie grupy pod groźbą egzekucji pomagali rozbierać się ludziom do ‘’kąpieli’’, przeszukiwali ich zwłoki w poszukiwaniu złotych plomb i kosztowności, wreszcie: zajmowali się paleniem ciał w potężnych piecach krematoryjnych i dołach spaleniskowych. Z około 2200 osób, które przewinęło się przez ostatni krąg piekła Zagłady, ocalało niespełna 120. Autor przeżył w Sonderkommando aż 20 miesięcy; przez ten czas był świadkiem rzezi setek tysięcy osób.

Polski czytelnik po raz pierwszy będzie miał okazję przeczytać o tym, w jaki dokładnie sposób naziści zapędzali swoje ofiary w śmiertelną pułapkę. Przed zaprowadzeniem tłumu ludzi do komory gazowej, odgrywali przed nim perfekcyjnie wyreżyserowany spektakl obłudy, zapewniając, że muszą poddać się dezynfekcji, po której zostaną przydzieleni do pracy zgodnie ze swoimi kwalifikacjami. Przemówienia esesmanów są przytoczone słowo w słowo; tchnący z nich diaboliczny cynizm mrozi krew w żyłach nie mniej, niż opisy komór gazowych urządzonych na wzór łaźni.

W chwili, gdy Müller trafił do Sonderkommando, funkcjonowało tam jedno krematorium. Więźniowie byli zmuszani do rozbudowy machiny Zagłady. Osiągnąwszy apogeum wydajności, piece były w stanie spopielać 10 tysięcy ciał na dobę. Pod koniec funkcjonowania obozu, dodatkowe spalanie odbywało się w dołach spaleniskowych nadzorowanych przez esesmana Otto Molla, potwora w ludzkiej skórze (według Autora moc przerobowa fabryki śmierci wynosiła wtedy 25 tysięcy ciał dziennie). Swoje druzgocące doświadczenia z pracy w tych ostatnich autor opisuje w wieńczącym opowieść rozdziale pt. Piekło.

Poza rzeczowymi, faktograficznymi opisami procesu Zagłady czytelnik otrzymuje bogate opisy stanów wewnętrznych katorżników. Jednym z najsilniejszych doznawanych przez nich uczuć był strach o życie. Ludzie ci ocierali się o własną śmierć niemal na każdym kroku; zdolności adaptacyjne zwiększały szanse na przetrwanie, ale nie zapewniały go. Do tego potrzebne było jeszcze szczęście – masa szczęścia. Wystarczyło wpaść w oko agresywnemu esesmanowi, żeby kilka minut później zostać zakatowanym na śmierć. Wszyscy doświadczali również porażającej umysł zgrozy. Treścią ich życia były nieludzkie cierpienie psychiczne oraz fizyczne, wszechobecna śmierć oraz gargantuiczna makabra rodem z najczarniejszych koszmarów szaleńca. Doświadczenia doprowadzały do stopniowej dehumanizacji człowieka, zmieniały go w zaszczute zwierzę.

Bodaj najstraszliwszym doświadczeniem – najstraszliwszym, ale mimo wszystko uczłowieczającym – była jednak pełna empatii bezsilność wobec masowego mordu. Nie było sposobu, którym Sonderowcy mogliby pomóc eksterminowanym ludziom. Od chwili przybycia na teren krematorium, człowiek był żywym trupem – jego minuty były policzone. Ludzie niewolniczo zatrudnieni do pracy w fabrykach śmierci odczuwali również silne poczucie winy z powodu współuczestnictwa w Zagładzie. Wiedzieli jednak, że odmowa pracy nie przyniosłaby żadnego skutku – buntownik zostałby zgładzony, a na jego miejsce wyznaczono by innego nieszczęśnika. Mimo wszystko, niektórzy nie wytrzymywali horroru i decydowali się na śmierć. Sam Autor również podjął próbę samobójczą; pewnego razu wmieszał się w tłum przeznaczonych do zagazowania ludzi mając zamiar zginąć wraz z nimi. Kilka młodych kobiet wypchnęło go jednak stamtąd, prosząc, by – jeśli przeżyje – zdał światu relacje ze wszystkiego, co się wydarzyło. Świadomość, że gdyby nie one, czytelnik nie dzierżyłby w rękach omawianej książki, jest wprost porażająca.

Niektórzy z nich żyli jednak nadzieją na wyzwolenie się ze swego piekła. Sonderkommando całymi miesiącami przygotowywało się do rewolty i ucieczki: doskonaliło plan, organizowało amunicję oraz inne zasoby. Przywódcy powstania stale odwlekali je w czasie, uznając, że Nazizm na zewnątrz obozu wciąż jest zbyt silny, by plan miał szanse powodzenia. Bunt wybuchł nagle, zainicjowany przez trzystuosobową grupę więźniów przeznaczonych do likwidacji i został krwawo stłumiony.

Najbardziej rozdzierają serce opisy dantejskich scen rozgrywających się w rozbieralniach oraz komorach gazowych tuż przed zamknięciem drzwi. Zdarzało się, że tłum wiedział, iż znalazł się w śmiertelnym potrzasku; rozpacz ludzi żegnających się z życiem została przez Autora opisana niezwykle plastycznie. Czytając, widzi się oczami wyobraźni łzy cieknące po ich twarzach, słyszy się szmer gorączkowych pożegnań, płacz małych dzieci, śpiew Hatikwy – przyszłego hymnu Izraela, który Żydzi intonowali chórem w ostatnich minutach przed zgazowaniem. Wiele fragmentów jest tak obrazowych i piorunujących, że po przeczytaniu ich czytelnik odnosi wrażenie, jakoby wspomnienia Autora stały się jego własnymi wspomnieniami.

Znaczna część Sonderowców straciła w komorach gazowych wszystkich swoich bliskich: dzieci, żony, rodziców, rodzeństwo, przyjaciół. Tylko dwie rzeczy sprawiały, że dzień w dzień mieli oni siłę stawiać czoła piekłu na ziemi: organiczna wola życia oraz pragnienie zdania światu relacji z ogromu dokonanych zbrodni. Jest więc relacja Müllera również opowieścią o sile człowieka i jego miłości do życia, sprawiedliwości oraz prawdy.

Relacje ocalałych członków Sonderkommando cechuje zazwyczaj sucha rzeczowość. Ma to związek z tym, że większość z nich była prostymi ludźmi, oraz, jak sądzę, z wypaleniem, którego doświadczyli pracując w piekle na Ziemi; sam język świadectwa historycznego również rządzi się swoimi prawami – ważniejsze jest w nim to, co opisuje, a nie sposób, w jaki to robi. Relacja Müllera jest wyjątkowa również pod tym względem, że jest wybitnie literacka. Autor spisywał swoje wspomnienia przez ponad 10 lat, dokonując stylizacji swego tekstu. Język jest utrzymany w spójnej estetyce, zdarzają się w nim nawet delikatne, stylistyczne ozdobniki.

Książka Müllera to po pierwsze bezcenny dokument historyczny; po drugie, wstrząsającą opowieść o niezwykłej wartości literackiej, i po trzecie, co równie ważne, świadectwo bezsilności języka wobec doświadczenia ludobójstwa. Mimo całego kunsztu utworu, czytelnik czuje, że nie ma takich słów, które mogłyby oddać ogrom tragedii Holokaustu, i rozumie aż za dobrze, że kilka sekund pobytu w krematorium dałoby mu nieskończenie większe pojęcie o tym piekle na ziemi, niż cała literatura obozowa razem wzięta.

To dzięki odwadze i wysiłkowi ludzi takich jak Müller, znamy dzisiaj prawdę o nazistowskiej machinie Zagłady – prawdę, która nieomal spłonęła wraz z milionami niewinnych ludzi. Prawdopodobnie żadna inna książka autorstwa bezpośredniego świadka Holokaustu nie opowiada o niej równie wyczerpująco – a już na pewno ze świecą szukać takiej pozycji na rodzimym rynku. Prawdopodobnie też nie sposób znaleźć w bibliotekach całego świata pozycji bardziej tragicznej i przygnębiającej. A jednak: czyta się ją z zapartym tchem.

Żadne, najwymyślniejsze nawet potworności fabrykowane przez najbardziej diabolicznych fantastów nie są w stanie równać się z rzeczywistym koszmarem krematoriów Auschwitz. Jak żyć na świecie, w którym wydarzyło się coś takiego?… Czy wiara, że historia się nie powtórzy, ma jakiekolwiek podstawy? Wydaje się, że fabryki śmierci poza ciałami milionów ludzi przetworzyły również człowieczeństwo. Ludzkość nigdy dotąd przekonała się równie dobitnie, do jak potwornych czynów zdolny jest człowiek, jak nisko może upaść – i wiedza ta, ta przygnębiająca świadomość, funkcjonuje teraz w powszechnym obiegu. Lata, które mijają, odkąd kominy fabryk śmierci przestały dymić, pociągają za sobą śmierć świadków tego piekła, nieuchronnie spychając Auschwitz w otchłań historii. Lubimy wierzyć, że wszystko to dawno i nieprawda, że człowiek XXI wieku jest kimś zupełnie innym, niż ten ukształtowany sto lat temu; lubimy się łudzić.

Ocena: 10/10 (arcydzieło)

***

Okładka: Ośrodek Karta Warszawa.

XX

Przeczytałem jakiś czas temu Samolubny gen biologa Richarda Dawkinsa. W książce tej Autor dowodzi (w sposób bardzo przekonujący), że podstawową jednostką doboru naturalnego jest nie indywidualny osobnik czy ich grupa, ale właśnie sam gen. Ten kieruje się ślepym automatyzmem, który nakazuje mu po prostu replikowanie się w nieskończoność. Organizmy wielokomórkowe – w tym ludzie – wyewoluowały i utrzymały się przy życiu dlatego, że umożliwiają tymże genom replikowanie się na większą skalę (Dawkins określa je mianem Maszyn Przetrwania). Sam złożony organizm jest więc dla genów środkiem do osiągnięcia celu, a nie celem samym w sobie, a przetrwanie gatunku – czymś w rodzaju efektu ubocznego tego dążenia.

W modelu ewolucyjnym sama śmierć służy zaś temu, żeby stare, nieprzystosowane do zmieniającego się środowiska DNA zniknęło z puli genowej, tworząc tym samym przestrzeń życiową dla następnych, lepiej dopasowanych doń pokoleń. Nie można wykluczyć, że gdyby od chwili pojawienia się pierwszych samoreplikujących cząsteczek środowisko nie uległo żadnej zmianie, tak prymitywne ”życie” nie ruszyłoby z miejsca.

Książka jest szalenie interesująca i napisana w niezwykle przystępny (nawet dla laika) sposób. Czytelnik dowie się z niej, jak działa dobór naturalny, czy w przyrodzie istnieje prawdziwie bezinteresowny altruizm między jednostkami, znajdzie analizę strategii ewolucyjnych pod kątem teorii gier, zapozna się z wieloma barwnymi przykładami perypetii ewolucyjnych zwierząt walczących ze sobą (bądź współpracujących) o przetrwanie.

Podejrzewam, że implikacje filozoficzne i etyczne książki mogą wydać się wielu ludziom zbyt ponure, by byli w stanie zaakceptować przedstawione w niej – nieodparcie spójne i klarowne – spojrzenie na życie. Koncepcja wedle której jesteśmy dziećmi miłosiernego Boga dla wielu osób jest po prostu zbyt przyjemna, by odrzucać ją na rzecz gorzkiej prawdy.

Gorzkiej, ale szlachetnej. Człowiek posiada przecież samoświadomość, która pozwala mu na świadome zignorowanie zewu samolubnych genów – na przykład na oparcie społeczeństwa nie na zasadzie prawa dżungli, ale na pomocy słabszym; na powstrzymaniu się od rozmnażania, a nawet na samobójczym oddaniu życia dla dobra obcych sobie ludzi, którzy nie będą w stanie mu się zrewanżować. Jako jedyny z Ziemskich organizmów tworzy też kulturę.

26 stycznia świat obchodził 76. rocznicę wyzwolenia nazistowskiego obozu zagłady Auschwitz-Birkenau. Z roku na rok coraz mniej jest ludzi, którzy piekło Holokaustu przeżyli na własnej skórze. Całe szczęście, że wielu z nich zdobyło się na odwagę opowiedzenia światu o tej potwornej zbrodni. Ich głosy szepcą, mówią i krzyczą w filmach dokumentalnych, zapisach publicznych przemówień, wreszcie: w bogatej literaturze obozowej. Wiemy z niej o tym, jak wyglądało życie obozowiczów, ich katorżnicza praca, jak przebiegał proces ich odczłowieczania i wyniszczenia; wiemy o tym, jak walczyli o przeżycie, o dokonywanych na nich eksperymentach pseudomedycznych, znamy świat ich przeżyć wewnętrznych. Niemal nie sposób uwierzyć w to, że Holokaust wydarzył się naprawdę… Ale tak właśnie było.XX (1)Szczególne miejsce w literaturze obozowej zajmują świadectwa członków Sonderkommando. Była to specjalna jednostka uformowana przez nazistów z więźniów obozu do pomocy w eksterminacji. Sonderowcy m. in. prowadzili ludzi do komór gazowych pod pretekstem dezynfekcji, opróżniali je z ich zwłok, a potem palili je w piecach krematoryjnych lub dołach spaleniskowych. Ludzie ci egzystowali w samym sercu piekła – każdego dnia i nocy stykali się z przerażeniem prowadzonych na rzeź ludzi, ekstremalną makabrą i nieludzką mordęgą.

Ponieważ nikt poza nazistami nie znał koszmarnej prawdy o Auschwitz równie dobrze, co Sonderowcy, raz na jakiś czas byli oni eliminowani i zastępowani nowymi katorżnikami. Wyzwolenia doczekała niecała setka z nich. Przemówili dopiero po wielu latach milczenia, bojąc się, że świat potępi ich lub nie da wiary wyjawionym rewelacjom. Kilku innych członków formacji spisało swoje relacje i zakopało je na terenie obozu; odnajdywano je przez wiele następnych lat podczas prowadzonych tam prac wykopaliskowych i opublikowano w zbiorze pt. Wśród koszmarnej zbrodni. Notatki więźniów Sonderkommando.

Nam, ludziom którzy nigdy nie zetknęli się z piekłem krematoriów, może wydawać się niepojęte, że członkowie komanda, mimo braku jakiejkolwiek nadziei na wyzwolenie, godzili się na wykonywanie swojej potwornej pracy żeby zyskać choćby dzień życia – dzień, który również spędzali przecież w ostatnim kręgu piekła. Jak można wytłumaczyć ten fenomen?… Oszołomieniem? Organiczną wolą życia? Dehumanizacją? To niesamowite, ale członkowie brygady przyznają zgodnie, że niemal było w niej samobójstw. Pod koniec marca ubiegłego roku zmarł – dożywszy matuzalemowego wieku 97 lat – ostatni żyjący więzień Sonderkommando, grecki żyd Dario Gabbai. Czy to ogień krematoriów zahartował go – oraz wielu innych, dzielących z nim ten sam los – na niedole i choroby? Jedno wydaje się pewne: nie można nam oceniać tych ludzi. Byli zakrwawionymi trybikami fabryki śmierci nie z własnej woli, i stanowią ofiary nazistowskiego ludobójstwa nie mniej niż ci, którzy spłonęli na stosach. Z ich relacji wynika, że nie opuścili Auschwitz do końca swojego życia.

Rzecz być może w tym wszystkim najniezwyklejsza: nawet tam, w pandemonium, istniała poezja, czemu wyraz daje członek Sonderkommando Załmen Gradowski w swoim tekście zatytułowanym Noc księżycowa (utwór obecny jest w książce Zagłada w pamięci więźniów Sonderkommando pod redakcją Piotra Cywińskiego). Na tle często suchych, rzeczowych opisów Zagłady utwór Gradowskiego stanowi swego rodzaju natchnione arcydzieło.

Prezydent Andrzej Duda udzielił ostatnio wywiadu dla TVN24 w programie Sprawdzam. Jednym z tematów na które się wypowiadał, było delegowanie na okres pół roku czwórki prokuratorów walczących o niezależność prokuratury do miejsc oddalonych od ich zamieszkania o kilkaset kilometrów (prokurator Daniel Drapała musi przenieść się na odległość 411 kilometrów!). Główni zainteresowani nie mają wątpliwości, że zostali w ten sposób przez Rząd napiętnowani za swą walkę o praworządność. Delegowana została m. in. prokurator Ewa Wrzosek, która wszczęła dochodzenie ws. Legalności organizacji wyborów korespondencyjnych. Duda stwierdził: ”Jeżeli państwu prokuratorom jest tak źle, bo rozumiem, że narzekają, że jest im bardzo źle, to ja tutaj problemu nie widzę. Niekoniecznie trzeba w zawodzie prawniczym państwowym pracować”.

Gdy przeczytałem te słowa – nie wierzyłem własnym oczom. Nie wierzyłem, nawet mając w pamięci wszystkie zbrodnie i świństwa, które wyrządził obywatelom tego kraju PiS. Cóż to za buta, za obcesowość, co za pogarda – pogarda dla prawa, demokracji, społeczeństwa! Pogarda otwarta, pozbawiona jakiejkolwiek osłonki, strojnych szat. Skończyło się plucie na nas i mówienie, że to pada deszcz; teraz pluje się nam prosto w twarz.

Kryzys demokracji pogłębia się z miesiąca a miesiąc. PiS konsekwentnie niszczy naszą kulturę, jedność, naszą umysłowość, morale, kraj, naród i samą polskość. Coraz trudniej jest mi przypomnieć sobie, że Polska to nie Kaczyński, Duda, średniowieczna mentalność, propaganda a’la PRL i kościół pakujący wszędzie swoje tłuste i lubieżne paluchy. Coraz trudniej mi nie zgodzić się z Jerzym Urbanem, który podczas pewnej dyskoteki (tak, tak!) radził młodzieży: Póki jesteście młodzi i potraficie chodzić bez laski, spierdalajcie z Polski.

Kim jest w tym chorym systemie przeciętny obywatel? Kim jestem w nim ja, kim jesteś w nim Ty, czytelniku? Twoja rodzina, przyjaciele?… Za kogo mają Cię Kaczyński, Duda, księża? Tylko i wyłącznie za instrument, na którym wygrywać mogą megalomański hymn pochwalny na swoją własną cześć.

Powiem jak Martin Luther: Mam marzenie. Mam marzenie o tym, by włączyć o godzinie 19 Informacje i nie widzieć w nich marionetkowego prezydenta, zakłamanego duchowieństwa i sfrustrowanego dziadygi, któremu w życiu nie pozostało nic, poza marzeniem o władzy. Chciałbym pewnego dnia obudzić się w Polsce pozbawionej prymu dyktatorskiego PiS-u i kościelnego zacofania. I wierzę, że tak będzie. Dlatego wciąż tutaj jestem. Gdybym nie wierzył w upadek tej dyktatury, spierdoliłbym stąd tak, jak radził Urban.

”Wśród Koszmarnej Zbrodni. Notatki Więźniów Sonderkommando”

''Wśród Koszmarnej Zbrodni. Notatki Więźniów Sonderkommando''Prawdopodobnie żadnemu z ludobójstw, które przetoczyły się przez świat, nie poświęcono tak dużej ilości książek, jak Holokaustowi. Choć w obliczu swej wojennej klęski naziści starali się jak mogli zatrzeć wszelkie ślady masowego mordu, ocalało wielu jego świadków. Ich niezwykle spójne relacje złożyły się na dobitne świadectwo koszmaru, którego – mimo całej jego nierealnej wręcz ohydy – podważać przy zdrowych zmysłach nie sposób.

Wiele z najbardziej szczegółowych relacji dotyczących nazistowskiego ludobójstwa pochodzi od członków Sonderkommando. Była to formacja zajmującą się m. in. opróżnianiem komór gazowych ze zwłok eksterminowanych ludzi oraz paleniem ich w krematoryjnych piecach i paleniskach. Jej członkami byli żydzi wyselekcjonowani przez SS-manów. Pracowali pod przymusem i ze świadomością, że jako naoczni świadkowie ludobójstwa prędzej czy później zostaną bezwzględnie zlikwidowani. Spisali swe doświadczenia i zakopali zapiski pod ziemią, z nadzieją, że w przyszłości zostaną odnalezione przez badaczy, i świat pozna prawdę o tragicznym losie milionów pomordowanych w imię obłąkanej ideologii nazistowskiej. Zbiór tych właśnie ocalałych notatek, przetłumaczonych (m. in. z języka Jidysz i języka francuskiego) na język polski, otrzymuje czytelnik.

Wszystkie zapiski sporządzane były w żydowskich gettach bądź ludobójczym molochu Auschwitz-Birkenau. Niektóre z nich w momencie odnalezienia były znacznie uszkodzone przez wilgoć, toteż niemożliwe było odczytanie ich w całości. Obszerne partie tekstu są wręcz poszatkowane przez (oznaczające luki) nawiasy kwadratowe, i pełne zrozumienie ich jest niemożliwe. Na szczęście edytorzy zbioru postarali się, jak mogli, by rzucić światło na te białe plamy – każdy z opublikowanych zapisków został opatrzony naukowym komentarzem wyjaśniającym okoliczności jego powstania, oraz licznymi przypisami.

Poszczególne teksty opisują bodaj wszystkie najważniejsze etapy gehenny, której poddani byli przeznaczeni do eksterminacji ludzie: od pobytu w getcie, przez wysiedlenie, transport bydlęcymi wagonami, selekcję, pobyt w obozie zagłady, pracę w Sonderkommando, aż po śmierć w komorach gazowych i spalenie. Właściwie wszystkie z nich stanowią nieustający opis fizycznej i psychicznej udręki – poniżenia, tortur, mordów, absurdalnej wręcz bezsilności wobec siły wroga, rozpaczy rodzin skazanych na rozbicie, strachu przed każdą nadchodzącą godziną, głodu, bestialskiej przemocy.

Jak można się tego domyślać, notatki zawarte w książce, z uwagi na dramatyczne okoliczności w których powstawały, pozbawione są większych walorów literackich. W zasadzie tylko u dwójki autorów wyjątkowo bystrych i wrażliwych – Załmena Gradowskiego, oraz Lejba [Langfusa] – dostrzec można wyraźne skłonności do artystycznego stylizowania tekstu (przy czym zabiegi stosowane przez drugiego z autorów są czasami dość nieporadne). Nie oznacza to jednak, że zapiski te pozbawione są siły oddziaływania – nie są to bowiem treści zdane na łaskę i niełaskę formy, a w pełni niezależne od nich, toteż nawet tak prosty tekst, jak pamiętnik Załmena Lawentala, wywołuje u czytelnika wstrząs.

Cennym uzupełnieniem treści książki są skany rękopisów oraz dokumentów obozowych, czarno-białe zdjęcia ukazujące m. in. palenie zwłok na stosach, piece krematoryjne, komory gazowe czy proces selekcji, oraz rozkładana mapa obozu Auschwitz. Poza tym, że dodatki te stanowią interesujące materiały faktograficzne, doskonale wprowadzają czytelnika w ponury nastrój zapisków.

Nie wiadomo, jak wiele notatek opisujących piekło na Ziemi spoczywa ukrytych pod jej powierzchnią do tej pory, wciąż czekając na odkrywcę, a ile z nich zmurszało w niej na zawsze. Opierając się na przesłankach zawartych w ocalałych zapiskach, można wysnuć graniczące z pewnością przypuszczenie, że niniejszy zbiór stanowi zaledwie skromną część dużo większej całości.

Lektura Wśród koszmarnej zbrodni… jest tak nieprzyjemna i przytłaczająca, jak tylko można to sobie wyobrazić, niemniej jednak warto ją przecierpieć – dla ostrzegawczej świadomości, jak nisko może upaść człowiek, dla zaspokojenia poczucia solidarności z tymi, którzy padli ofiarą gigantycznego ucisku, wreszcie: dla zwyczajnej ludzkiej przyzwoitości, każącej uszanować głos rozpaczy ledwo, ledwo przebijający się spod powierzchni masowego grobu. Prawda o tym, co spotkało ofiary Holokaustu, jest wszak jedyną sprawiedliwością, na którą mogą jeszcze liczyć.

***

Okładka: Państwowe Muzeum w Oświęcimiu

Miklos Nyiszli – ”Byłem Asystentem Doktora Mengele”

Miklos Nyiszli - ''Byłem Asystentem Doktora Mengele''Są treści tak wstrząsające, że czytając je, człowieka ogarnia nieme zdziwienie, iż papier zdolny był je przyjąć; fakty z piekła rodem, od których zapisania kartka powinna, zdaje się, rozsypać się w popiół. Takiego wrażenia doświadczam za każdym razem, kiedy czytam o Holokauście. Ale papier przyjmuje wszystko, a słowa obojętnie dźwigają na sobie ciężar prawdy, nie pachną fetorem ciał palących się w dzień i noc w potężnych krematoriach, a wymawiane nie smakują ich krwią.

Autor książki był lekarzem i specjalistą w zakresie medycyny sądowej. Tuż po deportacji do obozu Auschwitz został z powodu swego fachu wcielony do przymusowej pracy dla doktora Mengele – osławionego Anioła Śmierci, zbrodniarza zajmującego się w obozie przerażającymi, pseudonaukowymi eksperymentami medycznymi. Nyiszli zajmował się leczeniem SS manów i członków Sonderkommando, oraz wykonywaniem sekcji zwłok w ośrodku mieszczącym się na terenie krematoriów – a więc w samym sercu piekielnie wydajnej fabryki śmierci.

O wydarzeniach rozgrywających się za murami obozu Autor opowiada językiem precyzyjnym i rzeczowym, typowym dla ludzi o osobowości naukowca. Nie jego walory literackie liczą się jednak tutaj najbardziej, a prawda historyczna, ta jest zaś tak makabryczna, że poetyzowanie jej niechybnie musiałoby obrócić się w groteskę. Nyiszli nie pozostawia żadnego miejsca dla wyobraźni – ze szczegółami opisuje proces eksterminowania ludzi w komorach gazowych, palenie trupów w krematoriach i dołach, egzekucje poprzez rozstrzelanie, sekcje zwłok, koszmarne warunki życia obozowiczów, oraz wszelkiego rodzaju okrucieństwa, których dopuszczali się SS mani.

Nyiszli, mimo swojej uprzywilejowanej pozycji lekarza, miał bardzo ograniczone możliwości niesienia pomocy tym, których nie uwzględnił w swoich dyrektywach doktor Mengele. Mimo wszystko udało mu się uzyskać przepustkę na teren baraków i uratować od zagłady żonę i córkę, a także okazyjnie wesprzeć jedzeniem, lekarstwami i papierosami innych osadzonych. Z reguły jednak mógł tylko biernie obserwować rozwój wydarzeń, żywiąc nikłą nadzieję na to, że bieg dziejów obróci się na korzyść ciemiężonych. Jego wspomnienia, poza prawdą historyczną, pełnią więc jeszcze jedną ogromną rolę: stanowią wstrząsające studium niemal absolutnej bezsilności jednostki wobec obłędu ludobójstwa. Jest to jednocześnie opowieść o życiu w nieustającym, śmiertelnym zagrożeniu i niesamowitych umiejętnościach przystosowawczych człowieka. Pomimo horroru, który napiętnował świadomość Nyiszli, chciał on żyć, i konsekwentnie odmawiał pomocy w samobójstwie tym, którzy go o to prosili (czego jednak z perspektywy czasu żałował).

Relacja Nyiszli znacznie wyróżnia się na tle innych świadectw spisanych przez ofiary Holokaustu za sprawą jego przymusowej współpracy z Aniołem Śmierci. Jako jeden z nielicznych miał okazję poznać zbrodniarza od strony zawodowej, i rzetelnie opisać jego poczynania. Mengele poświęcał szczególną uwagę bliźniętom. Przeprowadzał na nich pseudomedyczne eksperymenty celem ustalenia, jak zwiększyć szansę na ciąże mnogie, co pomogłoby nazistowskim Niemcom na zwiększenie swego potencjału demograficznego. Innym obiektem jego zainteresowania były karły i kaleki; kazał preparować ich szkielety i wysyłał je do Berlińskiego muzeum antropologicznego, licząc na to, że po wojnie zostaną wystawione i przedstawiane dzieciom jako koronny dowód genetycznej degeneracji rasy żydowskiej (choć przecież wiedział dobrze, że przypadki kalectwa zdarzają się u przedstawicieli wszystkich narodów).

Relacja Nyiszli nie pozostawia najmniejszych złudzeń: praca Mengelego i jemu podobnych lekarzy, poza tym, ze zupełnie nieetyczna, nie miała niemal żadnych walorów naukowych – służyła propagandowemu fałszowaniu rzeczywistości, budowaniu na tym prywatnych karier i zaspokajaniu sadystycznych popędów. Jednocześnie ludzie ci naprawdę wierzyli, że obłąkany plan zbudowania nowego światowego ładu na stosie milionów trupów niewinnych ludzi powiedzie się i zapewni szczęście następnym pokoleniom.

Książka węgierskiego lekarza stanowi niezwykle cenne świadectwo historyczne i zapierającą dech w piersiach opowieść samą w sobie. Mimo całej jej drastyczności, nie sposób się od niej oderwać. Po prostu trzeba przeczytać; dla poznania prawdy o człowieku, która w okolicznościach tak ekstremalnych jak właśnie obozy śmierci objawiła się w pełnej krasie.

Ocena: 8/10 (rewelacyjna)

***

Okładka: W.A.B.