Archiwa miesięczne: Sierpień 2021

Letnie Kurkobrania

Kurki są jednymi z najsmaczniejszych grzybów Polskich lasów. I najwdzięczniejszych – są wytrzymałe, odporne na zarobaczenie, wyrastają całymi koloniami, a na dodatek pojawiają się wcześnie, bo już w maju. Niestety, w tym roku nawał rozmaitych spraw pozwolił mi wybrać się na grzybowe łowy dopiero 24 czerwca.

Na pierwszy tego roku wypad pojechałem z przyjacielem oraz swoją dziewczyną. Było popołudnie tuż po ulewnej burzy; chmury wkrótce rozeszły się, ukazując słońce, które podgrzało ziemię, tworząc nieznośną parówę. Poruszaliśmy się w niej jak muchy w smole, ale nie na darmo: ściółka była obficie upstrzona kurkami. Wprawdzie lwia część z nich była niewielkich rozmiarów, ale nie należę do wybrzydzających grzybiarzy. Jestem też cierpliwy w przebieraniu takich zbiorów.

Co ciekawe, moje kochanie okazało się znacznie lepszym zbieraczem ode mnie. Możliwe, że to zasługa jej młodszych o dekadę oczu, ale w grę wchodzi również drobiazgowość, radość łowcy oraz, zapewne, chęć zrobienia na mnie wrażenia. Gdy po godzinie straciłem już wiarę w większe zbiory, a co za tym idzie, zapał, ciągnęła mnie w kolejne zakamarki, wydobywając grzybki spod grubej warstwy liści, pod którymi niechybnie zmarniałyby.Rezultat zbiorów był następujący: 4 słoiczki marynaty po 370 ml każdy, oraz salaterka grzybków, która wylądowała w jajecznicy. Kolega, który zbierał tylko większe okazy, obłowił się w około połowę tego, co my. Moja dziewczyna, urzeczona urodą kurek, zrobiła im trochę zdjęć (opatrzyłem ten wpis). Grzyby sycą wszak nie tylko żołądki, ale stanowią również ucztę estetyczną. Trudno się nimi najeść, ale jeszcze trudniej się na nie napatrzeć.

Drugie kurkobranie zaliczyłem już dwa dni później, z siostrą. Nie przepada za zbieraniem grzybów, ani w ogóle za lasem, z uwagi na pająki, które napawają ją lękiem (nawet widok pająka w gogle grafika sprawia, że ramiona pokrywają jej się gęsią skórką). Jest przy tym jednak smakoszem grzybów – w szczególności kurek, za którymi przepada także jej facet, toteż chciała wykazać się przed nim i nazbierać mu ich w prezencie.

Była sobota, w dodatku późne popołudnie, toteż obawialiśmy się trochę, że miejsce będzie przetrzebione przez innych zbieraczy. Przejeżdżając obok pierwszego z zagajników (porośniętego brzozami), minęliśmy się ze spacerującym po nim grzybiarzem. Trzymał w ręce niewielką torebkę, na której dnie tkwiło trochę kurek, zrozumieliśmy więc, że w tym akurat miejscu nie mamy czego szukać. Nieco rozczarowani, pojechaliśmy kilkaset metrów dalej.Ku naszemu zdumieniu, znaleźliśmy tam całkiem satysfakcjonującą ilość żółtych grzybków. Większość z nich osiągnęła już przynajmniej średnie rozmiary. Siostra, która zbierała je po raz pierwszy w życiu, robiła to z nieoczekiwanym przeze mnie zapałem. Nie utyskiwała nawet zbytnio na wszędobylskie pajęczyny (zresztą starałem się, w miarę możliwości, brać je na siebie). Efekt zbioru: około kilograma grzybków. Część z nich wylądowała w jajecznicy zaraz po powrocie do domu, część pojechała na wycieczkę do Warszawy, gdzie podzieliła ten sam los.

Na trzeci wypad wybrałem się dużo później, bo dopiero 16 lipca, ponownie wraz z siostrą. Nie oczekiwaliśmy cudów w postaci hurtowej ilości kurek – chcieliśmy tylko zaspokoić swój apetyt na jajecznicę z ich dodatkiem (nawiasem mówiąc, kto nie próbował, ten musi koniecznie nadrobić zaległości; ponoć znakomite są też kopytka z sosem kurkowym).

Fale upałów, które przetoczyły się przez Mazowieckie, podziałały na brzozowy zagajnik jak suszarnia. Każdy centymetr ściółki był suchy jak pieprz; rosnący gęsto chrobotek leśny (porost przypominający nieco niektóre koralowce) chrupał pod naszymi stopami, krusząc się jak chrust. Mech, zwykle jaskrawozielony i wilgotny, był wyblakły i pozbawiony choćby kropli wody. Wszystko to wyglądało jak jedna wielka podpałka pod ognisko dla piromana. Wystarczyły pięciominutowe oględziny, by stwierdzić, że nie znajdziemy tam nawet jednej kurki – choćby i martwej, zmumifikowanej przez słońce.Nieopodal, ok. 250 metrów dalej, znajdował się kolejny zagajnik, o dziwo, znacznie lepiej nawodniony – co wydało mi się dość niezwykłe, z uwagi na to, że rósł na tym samym poziomie gruntu, co poprzedni. Tam to obłowiliśmy się w kilkaset gram kurek. Pracowaliśmy w pełnej kooperacji: ja wyszukiwałem kurkonośne złoża, a siostra wydobywała z nich grzybki. Ledwie zdołała je wyciąć, a już znajdowałem następne.

Przed nami jeszcze cztery miesiące o dużym grzybowym potencjale. Pozostaje mieć nadzieję, że pogoda będzie sprzyjać rozwojowi tych smakowitości bardziej niż w poprzednim roku. Szczytowy pojaw wielu z najlepszych z nich – m. in. borowików szlachetnych, podgrzybków brunatnych, opieniek i kani – dopiero przed nami.