Niedaleka przyszłość. Członkowie wyścigu zbrojeń zabrnęli w ślepy zaułek – nowoczesne inwestycje militarne stały się tak drogie, że przekraczać zaczęły nawet możliwości finansowe supermocarstw. Celem zakończenia zimnej wojny i zaprowadzenia pokoju na Ziemi podpisano traktat zobowiązujący państwa do wysłania wszystkich swoich zasobów wojskowych na księżyc. Broń jest już na tyle nowoczesna, że zdolna do samodzielnej modyfikacji i produkcji. Pieczę nad ta operacją sprawuje niezależna Lunar Agency – bez jej wiedzy żaden kraj nie może zaczerpnąć ze swoich zasobów ani sprawdzić, w jakim stanie się znajdują. Niestety, opinia publiczna zaniepokojona jest możliwością inwazji robotów z księżyca. Ponieważ żadna z wysłanych tam ziemskich maszyn zwiadowczych nie powróciła ze swej misji, Lunar Agency wysyła tam niezawodnego Ijona Tichego.
Tak w skrócie, prezentuje się fabuła przedostatniej powieści Stanisława Lema. W dużym skrócie, warto podkreślić, ponieważ akcja, jak na zaledwie 200 stron, jest bardzo intensywna i równie zagmatwana. Pojawia się w niej sporo postaci o bardzo niejasnych motywacjach, futurystyczne urządzenia i skomplikowane terminy.
Choć nie sposób traktować serio pomysłu wywózki całego arsenału świata na księżyc, nie ulega wątpliwości, że Pokój na Ziemi zawiera w sobie pewne niezwykle istotne proroctwo: jedyną alternatywą dla samozagłady w nieustannym, wciąż przyspieszającym wyścigu zbrojeń zdaje się być dla ludzkości sytuacja globalnego, militarnego pata, stanu kruchej równowagi sił pomiędzy głowami państw trzymających się wzajemnie na celowniku apokaliptycznych bomb, co stanowi nie formę pokoju, a zaledwie jego karykaturę. Taki stan rzeczy jest nieuchronnym następstwem rozwoju technologicznego.
Wątek militarny nie jest jedynym w powieści. Dość duże znaczenie ma zabieg kallotomii (rozcięcia łączącego półkule mózgu spoidła), którego w tajemniczy sposób zaznał Tichy na księżycu. Perypetie, których na tle tego nieszczęścia doświadcza, stają się punktem wyjścia dla rozważań nad istotą świadomości, i tego, w jaki sposób ulokowana jest w mózgu. Czy można rozważać istnienie duszy, kiedy wie się, że przeprowadzenie określonego zabiegu na mózgu skutkuje zmianą osobowości, lub nawet jej rozszczepieniem?
Powieść ta, jak chyba każdy utwór opowiadający o przygodach Ijona Tichy’ego, posiada wiele akcentów humorystycznych. Nie są one tak wyraziste jak chociażby w przypadku Kongresu Futurologicznego, i może nie przyjdzie wam zrywać ze śmiechu boków podczas lektury, ale na uśmiechu z pewnością złapiecie się nie raz. Mgiełka dowcipu unosi się zresztą na kartach powieści niemal cały czas, rozmaita jest tylko jej gęstość.
Bardzo udanie wyszło Lemowi przeniesienie znacznej części akcji na księżyc. Lunarne pustkowie otoczone czarną jak smoła otchłanią kosmosu zostało odmalowane w sposób bardzo sugestywny – jego opisy są oszczędne, ale precyzyjne. Bez najmniejszego problemu idzie się wczuć w nastrój oddalenia od macierzystej Ziemi, w atmosferę kosmicznej przygody i czającego się w mrokach satelity nieokreślonego zagrożenia.
W Pokoju na Ziemi Lem po raz drugi (pierwszy raz zrobił to w powieści Niezwyciężony) wziął na warsztat niezwykły motyw nekrosfery. Choć jest to swego rodzaju delikatny autoplagiat, można Autorowi wybaczyć go z pocałowaniem ręki – o ile bowiem Niezwyciężony był dreszczowcem SF, i motyw ten służył w nim głównie budowaniu napięcia i niepokoju, o tyle Pokój na Ziemi to powieść z zacięciem filozoficznym, i nekrosfera odgrywa w niej rolę zgoła inną.
Pokój na Ziemi to prawdziwie wizjonerska powieść akcji; z pewnością zaspokoi gusta czytelnicze zarówno tych osób, które w literaturze szukają rozrywki, jak i tych poszukujących pożywki intelektualnej.
Ocena: 7/10 (bardzo dobra).
***
Okładka: Agora S.A.