E.

E. (1)Poznałem ją w szpitalu dla nerwowo i psychicznie chorych, na oddziale rehabilitacyjnym. Poznałem – jak to dziwnie brzmi. Dziwnie, bo nieadekwatnie; nieadekwatnie, bo przez pół roku zamieniłem z nią zaledwie kilka słów, i nie dowiedziałem się o niej niemal niczego. Ale przez cały ten czas majaczyła na horyzoncie rzeczywistości, migotała mgliście, a ja miałem na nią oko. Ot, pozornie nic niezwykłego; przesiadywałem na świetlicy, przy jednym ze stolików, i pisałem dziennik, a ona spacerowała korytarzem w jedną i w drugą stronę, przez dwie, trzy godziny dziennie. Od czasu do czasu zastygałem nad rękopisem, by pozbierać myśli, i patrzyłem to w okno, to na nią.

Z początku wzbudziła moje zainteresowanie dlatego tylko, że była ładna, i to w pewien szczególny, zupełnie pozbawiony wulgarności sposób, a jednocześnie tą urodą w ogóle się nie przejmowała, w ogóle o nią nie dbała: nie czesała włosów, nie stroiła się, nie malowała. Minęły dwa czy trzy tygodnie, nim zorientowałem się, że nie chodzi na żadne zajęcia terapeutyczne, i z nikim nie rozmawia, że jest absolutnie wyłączona ze szpitalnego życia. Odkrycie to zaintrygowało mnie. Im dłużej obserwowałem ją i myślałem o niej, tym bardziej zastanawiało mnie, o czym myśli, i jaka jest jej historia?

Postanowiłem spróbować jakoś się do niej zbliżyć. Zagadnięta odpowiadała w sposób spokojny i życzliwy, ale i wskazujący jednoznacznie, że rozmowa jakakolwiek i z kimkolwiek – nie interesuje jej. Potem było częstowanie kanapkami z Nutellą, paluszkami i chipsami; jadła mi z ręki, ale zaraz potem oddalała się, powracała do swoich myśli, przepadała. Ach, jakże chciałem wejść do jej świata, zwiedzić go! Snułem wyobrażenia o tym, co też mógłbym tam zastać: rajski pejzaż, czy też krajobraz księżycowy? Jakież dziwotwory myślowe snuły się po nim? Bo że za jej alienacją stała choroba, byłem całkowicie pewien.

Zacząłem siadać naprzeciwko niej podczas posiłków. Ponieważ jestem wegetarianinem, oddawałem jej swoje porcje mięsa. Przyjmowała je tak samo, jak wcześniej przekąski: chętnie, ale milcząco. Zaczynałem być na nią o to zły, chwilami nawet czułem wściekłość, ale powtarzałem sobie jak mantrę, że kropla żłobi skałę, i uparcie, dzień w dzień, ponawiałem swoje dziecinne – bo i cóż innego mi pozostawało? – próby. Wyglądała niesamowicie, kiedy jadła; mrużyła oczy i ogniskowała spojrzenie na talerzu, a na jej twarzy malowało się skupienie laboranta. Pewien jestem, że nie istniało dla niej wtedy nic poza nim, że nie słyszała wtedy brzdęku sztućców uderzających o porcelanę ani gwaru rozmów. Gdy na talerzu pozostawały tylko drobinki – ostatnie, pojedyncze ziarenka ryżu, kaszy czy groszku – ścigała je widelcem z oczami pełnymi radosnej pasji, uśmiechając się tajemniczo pod nosem. Było w tym coś perwersyjnego i dałbym wiele, żeby dowiedzieć się, o czym wtedy myślała!

Specyficznym atrybutem E. był porcelanowy kubek z żabką. Już w chwili, kiedy trafiłem na oddział, wyglądał na niemyty od kilku tygodni, a z tego, co zaobserwowałem w ciągu następnych czterech miesięcy, miało to miejsce tylko jednokrotnie, na wskutek reprymendy pielęgniarki. Kubek ten budził we mnie nawet nie obrzydzenie, a swego rodzaju fascynację; jego wnętrze było bowiem czarne jak smoła od wszelakich osadów i fakt, że ktoś siedzi naprzeciwko mnie i pije z niego jakby nigdy nic, był wręcz surrealistyczny.

Z pewnym zaskoczeniem skonstatowałem, że poza mną i personelem E. nie interesuje właściwie nikogo – zupełnie tak, jakby stanowiła wytwór mojej wyobraźni, była przezroczysta jak powietrze, lub równie nieciekawa, co sufit czy podłoga. Nikt nie zagadywał jej, i nikt nie rozmawiał ze mną o niej. Na palcach obu rąk zliczę razy, kiedy ktoś z pacjentów na moich oczach zwrócił uwagę na jej istnienie. Nie rozumiałem tej bierności, i w pewien dziwaczny sposób czułem, że dotyka mnie osobiście, że mnie obraża, choć dzisiaj nie potrafię powiedzieć, czemu.

Raz na dwa tygodnie przyjeżdżały po nią matka z siostrą, i zabierały ją na czterodniową przepustkę do domu. W pewien sposób odczuwałem jej nieobecność, może nawet w jakimś stopniu tęskniłem za nią. Tak, chyba tak; prawdopodobnie w jakiś sposób postrzegałem ją jako duszę tego miejsca.

Więcej o E. dowiedziałem się na grupowych zajęciach psychoterapii. Nie wiem, co sprawiło, że zjawiła się na nich tamtego dnia, ale prawdopodobnie została zwerbowana przez personel. Z jej rozmowy z psycholog wyłonił się obraz 32-letniej księgowej chorej na schizofrenię paranoidalną. Po raz pierwszy choroba uderzyła w nią, kiedy jechała autobusem; usłyszała wtedy dziwaczne komunikaty wygłaszane z tylko jej widocznych pluskiew. Potem, po powrocie do domu, kontaktowało się z nią CBŚ, była również podsłuchiwana. Na stwierdzenie psycholog, że wszystko to stanowi zespół urojeń i omamów charakterystycznych dla schizofrenii, okazała delikatny, ale stanowczy sprzeciw. Jej zdaniem padła ofiarą jakiegoś spisku, w który zaangażowani są wszyscy: jej rodzina, znajomi, lekarze i pacjenci. Czemu wszyscy mieliby się tak na nią uwziąć – nie wie. Dopiero wtedy zrozumiałem, dlaczego jest tak niedostępna, i że za nic w świecie nie zdołam do niej dotrzeć.

Szpital opuściła na krótko przede mną. Leczenie farmakologiczne sprawiło, że jej stan ustabilizował się, objawy choroby zostały wyciszone, ale wciąż nie przyjmowała do siebie faktu, że choruje. Podczas pożegnania orzekła, że natychmiast po powrocie do domu zaprzestanie brania leków. Mimo takiej deklaracji lekarze uznali, że dalszy jej pobyt w szpitalu nie ma sensu. E. spędziła w nim 2 lata, podczas których zrobili dla niej wszystko, co tylko mogli. Reszta zależeć miała od niej samej i jej najbliższych.

Czasami zastanawiam się nad tym, jak potoczyły się dalsze losy E. Że po zaprzestaniu brania leków powróciła do szpitala, jest dla mnie rzeczą pewną; tak zawsze kończy się igranie ze schizofrenią.  Czy jednak przyjęła do wiadomości fakt, że choruje? Czy ułożyła sobie życie? Bywa, że nawiedza mnie w niespokojnych snach; milczy w nich tak samo, jak milczała w życiu rzeczywistym, i tylko domyślać się mogę, co za tą zasłoną milczenia skrywa.

6 komentarzy do “E.

  1. ~Seeker

    Najpierw myślałam, że opisujesz swoją ukochaną. Ta wizja uderzyła w moją niezachwianie-żenującą romantyczną strunę i zrobiło mi się bosko. Później zrozumiałam, że E. to nie Twoja ukochana, a opis przybrał wręcz elementy grozy- uderzyłeś więc w moją drugą niezachwianą strunę. Dzięki za tę emocjonalną wycieczkę i za krótki romantyczny horror 😀

    Nie wiesz do tej pory, dlaczego czułeś się obrażony obojętnością innych wobec E. Myślę, że wynikało to z dumy (absolutnie nie mam nic złego na myśli). Zwróciłeś uwagę na E., jako na kogoś/coś wyjątkowego, innego. Reszta zdawała się w ogóle tego nie dostrzegać/doceniać. Pewnie podświadomie byłeś zły i urażony, że reszta nie docenia Twojego niezwykłego odkrycia 🙂

    Polubienie

    Odpowiedz
  2. ~Stanisław Górny

    Heh,piszesz tak,że gdyby ktoś nie wiedział to pomyślał by że piszesz o swoich przeżyciach… Mam nadzieję że doczekam chwili gdy będę miał na półce coś twojego autorstwa,bo masz to coś,co sprawia że z twoich liter czerpie się emocje,a mnie fana dobrej sensacji i kryminału ciężko pozytywnie zaskoczyć.

    Polubienie

    Odpowiedz
  3. ~L.B.

    Każdy człowiek ma jakąś swoją historię. I ona też miała, tylko nie dopuszczała jej do siebie i nie chciała uwierzyć, postanowiła wierzyć sobie, a jej umysł płatał jej figle.

    Polubienie

    Odpowiedz
  4. ~El

    Fascynujące jak bardzo niewiedza na temat czegoś tak bardzo ukrytego przed nami potrafi wpływać na nas.. To trochę jak gonienie króliczka… Nie można bez tego żyć tak długo, jak się go nie złapie…

    P.S. Zamail’uj do mnie Morfeusz bo całkiem straciłam z Tobą kontakt…

    Polubienie

    Odpowiedz

Dodaj komentarz