Ciemna Noc Duszy

”W prawdziwie ciemnej nocy duszy jest zawsze trzecia nad ranem” – Francis Scott Fitzgerald.

Ostatnio rzadziej się uśmiechasz, a jeśli nawet, to przeważnie po to, by nie zwracać zbytnio uwagi innych, i uniknąć pytań, na które nie znasz odpowiedzi. Zresztą, nie ma nawet o czym mówić – każdemu trafiają się przecież gorsze dni. By rzec humorystycznie: nie jesteś w nastroju do rozmów o swoim złym nastroju. Może gdybyś znalazł sobie wreszcie odpowiednie miejsce, ale wciąż nie możesz tego dokonać. Wszędzie, gdzie tylko się pojawiasz, już po chwili jest ci w jakiś sposób niewygodnie. Minie kilka kolejnych dni, nim dojdziesz do wniosku, że wadzi ci ciasny kostium własnej, żywej skóry.Ciemna Noc Duszy (1)

Twoi dobrzy znajomi zapraszają cię na spotkanie towarzyskie, ale nie masz ochoty na nie iść. Wolałbyś spędzić trochę czasu w samotności – może poczytać książkę, pooglądać telewizję, posłuchać muzyki, posurfować w Internecie. W końcu jednak dajesz się namówić. Na imprezie nie bawisz się jednak tak dobrze, jak zawsze. Śmiech ludzi wydaje ci się pusty, tematy ich rozmów błahe – zupełnie tak, jakby pękła łącząca was nić porozumienia. Przez godzinę czy dwie ukrywasz swoją irytację i usiłujesz jakoś wejść w klimat spotkania, ale w końcu wykręcasz się zmęczeniem oraz sennością, i wychodzisz wcześniej. Gdy zamykasz za sobą drzwi sypialni i padasz na łóżko, myślisz: ”Nareszcie jestem sam”.

Mijają dni, a twój humor nie poprawia się. Znajomi ciągną cię tu i ówdzie, lecz ty coraz częściej stosujesz wykręty, by móc posiedzieć w samotności. Nie działają już jednak na nich ani one, ani maska uśmiechu – przyjaciele dostrzegają, że coś jest nie tak, są zaniepokojeni i proszą cię o jakieś wyjaśnienie. Mówisz im o swoim braku energii, optymizmu, humoru, o zmęczeniu, poczuciu beznadziei i szpetoty życia. W odpowiedzi przekonują cię, że szczęście jest wszędzie dookoła, że wystarczy tylko wytężyć wzrok, żeby je zobaczyć. Próbujesz, i próbujesz, zmieniasz perspektywy, stajesz na rękach, głowie, rzęsach, ale mimo to – nie dostrzegasz go. Jesteś nawet skłonny uwierzyć im, że szczęście rzeczywiście istnieje, ale nie dostrzegając go, nie potrafisz się nim radować – tak, jak nie widząc kolorów, ale ufając innym, że istnieją, miałbyś cieszyć się błękitem nieba, zielenią trawy, różowym rumieńcem na policzkach swojej dziewczyny.

W kolejnych dniach podobne rozmowy między wami powtarzają się jeszcze wielokrotnie, aż dochodzicie do śmiertelnego znużenia nimi. W dodatku niektórzy z przyjaciół stwierdzają, że wymyślasz sobie problemy bądź wyolbrzymiasz te już istniejące, że jesteś przewrażliwiony, że usiłujesz zwrócić na siebie ich uwagę by rozpieszczali cię. Uważasz, że kilku kolejnych dobrych znajomych myśli to samo, tylko nie ma odwagi tego powiedzieć. Nieporozumienie między wami rośnie, aż w końcu utrwala się na poziomie uniemożliwiającym sensowną komunikację. Zdajecie się nadawać jakby zupełnie na innych falach. Zaczynasz rozumieć, że pomimo fizycznej obecności ludzi w swoim życiu jesteś samotny tak bardzo, że równie dobrze mogliby znajdować się oni gdzieś na drugim krańcu wszechświata.

Stopniowo świat zewnętrzny i praktyczna strona życia zaczynają nudzić cię, stają ci się coraz bardziej obojętne. Stopniowo przestajesz kontaktować i spotykać się ze znajomymi, stajesz się coraz mniej wydajny w pracy lub w szkole, twoje dotychczasowe pasje tracą na znaczeniu. Jednocześnie coraz bardziej zwracasz się ku swojemu wnętrzu, a twoje podejście do rzeczywistości staje się refleksyjne. Spędzasz wiele czasu na myśleniu o tym, co czujesz i dlaczego akurat to, a także drobiazgowo analizujesz życie poszukując w nim sensu.

Łóżko zdaje się przyciągać cię do siebie niemal magnetyczną siłą; początkowo starasz się jej opierać, ale w końcu ulegasz, i od razu zdajesz sobie sprawę z tego, że był to wybór najwłaściwszy z możliwych, bo tylko tam, na wygodnym materacu, pod ciepłą kołdrą, czujesz się bezpiecznie. Zaczynasz nawet mieć nadzieję, że w sumie to dobrze, że może po prostu wystarczy odespać ten stan, i wszystko samoistnie wróci do normy. Kilkanaście najbliższych marzeń sennych rozwiewa jednak te nadzieje – zostajesz w nich bowiem wydany na pastwę swoich najgorszych lęków. Zaczynasz rozumieć, że to jak podróż z deszczu pod rynnę i że przed tym, co ci doskwiera, nie ma ucieczki.

Pewnego dnia przypominasz sobie o samobójczej śmierci jakiegoś wybitnego człowieka – muzyka, pisarza, poety. Wertujesz Internet w poszukiwaniu informacji o nim oraz jego twórczości, i okazuje się ona lustrzanym odbiciem twoich myśli i uczuć. Identyfikujesz się z tym artystą, i zaczynasz uważać go za autorytet w sprawach życia i śmierci. Zaczynasz też sądzić, że świat po prostu nie jest miejscem dla pewnego rodzaju ludzi. Po prostu? Tak, po prostu.

Przychodzi ci do głowy pomysł, żeby uciec przed bólem psychicznym w cierpienie fizyczne. Sięgasz po żyletkę, i nacinasz swoją skórę. Widok krwi i ból sprawiają ci ulgę – po raz pierwszy od dawna myślisz o czymś innym, niż poczucie beznadziei. W przyszłości powtarzasz tą czynność wielokrotnie – na przedramionach, na udach – aż pewnego dnia po prostu wchodzi ci to w krew, i staje się czymś tak powszednim, jak jedzenie, spanie i wydalanie. Jednocześnie autoagresja traci swoją moc, przestaje być wystarczająca do rozładowania kumulującego się w tobie napięcia.

Uświadamiasz sobie, że od dnia, kiedy nazwałeś to, co cię trapi, zwyczajnym gorszym okresem, i postanowiłeś dać sobie czas, minęło już wiele miesięcy, a nic nie uległo zmianie. Dochodzisz do wniosku, że chyba najwyższa już pora spojrzeć prawdzie w oczy i nazwać całokształt twojego stanu psychicznego Depresją.

W końcu mimochodem dzielisz się swoim przypuszczeniem z najbliższymi – matką, ojcem, mężem, żoną. Słyszysz, że masz za dużo czasu na myślenie, i dlatego głupoty przychodzą ci do głowy. ”Zobacz, my pracujemy i jesteśmy z siebie zadowoleni, chociaż nie mamy czasu, a ty masz go najwięcej, a tylko leżysz w łóżku i marniejesz. A tak w ogóle, to inni mają gorzej. Nie wymyślaj sobie chorób, to nie w porządku wobec naprawdę skrzywdzonych przez los”. Starsi od ciebie dodają, że w czasach ich młodości nie chorowano na depresję, i że jest to nazwa wymyślona przez obiboków na potrzebę luksusowego usprawiedliwienia ich lenistwa. Nawet nie tłumaczysz im, że depresja, jeśli już jest lenistwem, to tak silnym, że wcale nie chce się żyć, lenistwem wymagającym leczenia. Po prostu wracasz do łóżka i kładziesz się spać. Nie od razu zasypiasz – ostatnio męczy cię bezsenność – i rozważasz słowa najbliższych, i sam już nie wiesz, czy rzeczywiście jest tak jak mówią, czy nie, przez co czujesz się jeszcze gorzej.

Zaczynasz rozważać samobójstwo. Godzinami myślisz o tym, która z metod byłaby dla ciebie najodpowiedniejsza, jak wyglądałoby Twoje ciało po śmierci, ile osób przyszłoby na Twój pogrzeb, jak długo Twoi bliscy pogrążeni byliby w rozpaczy po Twojej stracie. Imaginujesz sobie moment, w którym znajdują Twoje martwe ciało, odtwarzasz go w wyobraźni raz za razem i sprawia ci to przyjemność. Jeszcze nie wiesz, jak bardzo tym samym igrasz z ogniem, że wyobrażenia te wkrótce zawładną Tobą doszczętnie.

Za pośrednictwem Internetu poznajesz kogoś, kto doświadcza podobnych stanów, co Ty. Rozmowy z tą osobą są tak absorbujące i tak szczere, jakbyście w jakiś niezwykły sposób znali się od zawsze i od zawsze tęsknili za sobą. Wspieracie się o każdej porze dnia i nocy, dyskutujecie godzinami o wzbierającym w was napięciu. To, co was łączy, szybko przeradza się w przyjaźń, w bezpieczną oazę, którą otacza bezmiar jałowego pustkowia życia.

Z czasem w ogóle zapominasz o tym, że można żyć inaczej. Że dni mogą być kolorowe i pełne wrażeń, że ludzie są interesujący, że świat jest piękny, że mimo wszystko jest się z czego śmiać, a życie, chociaż krótkie i ulotne  – ma sens, że stanowi sens sam w sobie. Jeśli jednak pewnego dnia ockniesz się wewnętrznie, i stwierdzisz, że najwyższy czas nazwać to, co Ci dolega Depresją, a potem udać się po pomoc do lekarza specjalisty – zyskasz szansę na szczęście.

5 komentarzy do “Ciemna Noc Duszy

  1. Klara

    Jesteś pewien, że nie opisałeś mojego stanu emocjonalnego? Właśnie leżę w łóżku, czytam to i mam wrażenie, jakbyś dokładnie właśnie opisał to co teraz czuję.. mam nadzieję że jakoś się trzymasz.

    Polubione przez 1 osoba

    Odpowiedz
  2. ~L.B.

    Nazwałabym depresję podstępną chorobą, która po kolei odbiera całą radość z życia. Zamienia człowieka w kłębek smutku niewidzący żadnej nadziei. I zbiera swoje żniwo w odniesieniu do obecnej cywilizacji.

    Polubione przez 1 osoba

    Odpowiedz
  3. ~Beatrycze

    Niestety ostatnio zmagam się z tym, co do lekarza to nie wiem, nie byłam. Jakąś taką mam niechęć do pójścia gdziekolwiek, a szczególnie lekarzy. A zaniedbuje wszystko… życie, przyjaciół, bloga.
    Twój wpis jakby dokładnie był o mnie… Pozdrawiam.

    Polubione przez 1 osoba

    Odpowiedz

Dodaj komentarz